Zawierają one najczęściej sporo ciepłych słów wobec adresata. Jest też w nich zwykle propozycja np. sprawdzenia funkcjonowania... organów. Oczywiście tych wewnętrznych. To serduszka, czy właściwie puka, ciśnienia, czy nie za wysokie; a może kości, czy ich gęstość zapewnia właściwą moc dżwigania ciała. Zgrabne i czułe słówka mają zachęcać do przyjścia w określone miejsce – zwykle przyjemne – o określonej porze. Propozycje są kuszące i atrakcyjne – zwłaszcza dla ludzi mniej zamożnych albo zdesperowanych chorobą czy cierpieniem. Nic nie sugeruje tego, że to zwykłe nęcenie i to w brudnej wodzie – jakby powiedziano przed laty.
Niestety rzeczywistość może być brutalna, bo Urząd Ochrony Konsumenta i Konkurencji oraz jego delegatury w terenie czuwają, a prawo antymonopolowe wyznacza kierunki działań urzędników. Wszystkie te „triki i zmyłki" w zaproszeniach, które pozornie mają charakter towarzyski, a w rzeczywistości handlowy, mogą sporo kosztować przedsiębiorców piszących listy do konsumentów. Może to być nawet 10 proc. obrotu generowanego przez firmę. Nie mogą oni zapominać, że hasło medycznych badań, pokazu garnków ze szwedzkiej stali lub degustacji małż nie upoważnia do prowadzenia sprzedaży produktów, czyli działalności już stricte komercyjnej. Oznacza to, że już w zaproszeniu wysyłanym do potencjalnych konsumentów trzeba sprecyzować prawdziwy cel spotkania. Naruszanie interesów konsumentów jest sprzeczne z prawem.
Warto więc wiedzieć więcej i zapoznać się z tekstem Michała Kołtuniaka „Przedsiębiorcy nie wolno zatajać prawdziwego celu działalności".
Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Prawa w Biznesie".