Bogdan Szymanik: Gdy zamknie się ostatnia księgarnia

Ustawa o książce to warunek konieczny, ale niewystarczający dla poprawy czytelnictwa w Polsce – pisze wydawca.

Publikacja: 10.01.2022 21:00

Bogdan Szymanik: Gdy zamknie się ostatnia księgarnia

Foto: PAP/ Darek Delmanowicz

O tym, że z czytelnictwem w Polsce jest bardzo źle, wiedzą chyba wszyscy. Badania prowadzone od wielu lat przez Bibliotekę Narodową wskazują jednoznacznie, że czytelnictwo jest na bardzo niskim poziomie, a rynek książki praktycznie się nie rozwija. Niestety niewielki wzrost czytelnictwa o 3 proc. w ubiegłym roku nie zmienia naszej pozycji w rankingu z innymi krajami europejskimi. Twarde liczby pokazują, że rynek książki w Polsce w 2020 roku to mniej niż 2,5 mld zł i praktycznie nie wzrasta. Niemiecki rynek książki generuje ponad 9 mld euro, z kolei austriacki – 4 mld euro. Warto nadmienić, że w ostatnich latach liczebność księgarń w Polsce zmniejszyła się o ponad 1000. Zupełnie inna sytuacja jest w wielu krajach europejskich.

Nie ulega wątpliwości, że konieczne jest przeciwdziałanie tym tendencjom. Przed nami świat inteligentnej konkurencji. Przeprowadzone na świecie badania łączą ze sobą dwie sprawy – czytelnictwo i innowacyjność – wskazując na silny związek tych, zdawałoby się, odległych dziedzin. Obecnie zajmujemy w czytelnictwie trzecie miejsce w Europie od końca i takie samo w innowacyjności. Czytanie książek to najbardziej kreatywna czynność dla rozwoju pojedynczego człowieka, jak i całego społeczeństwa. Można sobie łatwo wyobrazić, gdzie znajdziemy się w tym trudnym konkurencyjnym świecie bez nawyku czytania i podwyższania swoich kwalifikacji dzięki lekturom. Potrzeba wielu, naprawdę bardzo wielu działań, aby zbliżyć się do poziomu czytelnictwa średniej europejskiej.

Bogdan Szymanik

Autor jest współwłaścicielem i dyrektorem wydawnictwa BOSZ

Bezsensowna wojna

Rozmowę o czytelnictwie należy rozpocząć od pierwszego, nie jedynego, ale ważnego działania, czyli inicjatywy wprowadzenia ustawy o książce. Dzisiaj budzi ona zbyt wiele emocji. Aktualnie trwa bezsensowna wojna rabatowa, która wpływa na rynek w sposób destrukcyjny. Po pierwsze, prowadzi do znaczącego wzrostu cen detalicznych książek. Rabaty udzielane klientowi końcowemu są równoznaczne z żądaniem przez dystrybutorów dodatkowych rabatów od wydawcy, który musi to uwzględniać w kosztach wydania i tym samym w cenie końcowej. Po drugie, wojna ta przyczynia się do zmniejszenia liczby księgarń indywidualnych, szczególnie w małych miejscowościach, tym samym zmniejszając sieć sprzedaży, czyli dostępność książek. Redukcja sieci sprzedaży wpływa na spadek sprzedaży i zmniejszanie nakładów, co przyczynia się do wzrostu kosztu wyprodukowania każdej książki.

W krajach, w których wprowadzono ustawę o książce, ceny książek relatywnie się zmniejszyły, ich dostępność wzrosła, a księgarnie zostały uratowane. Skutki społeczne malejącej liczby księgarń w Polsce, często też braku jakiejkolwiek księgarni w wielu miastach i miasteczkach, są wręcz niewyobrażalne. Reasumując: wojna rabatowa, w tym rabaty udzielane czytelnikom, prowadzą wprost do wzrostu cen detalicznych książek.

Przeciwnicy ustawy używają często sformułowania: „jednolita cena książki”. To sugeruje, że ktoś ustala ceny książek i na dodatek są one jednakowe. Zagubiony czytelnik może uznać, że w projekcie ustawy chodzi o coś zupełnie innego niż w rzeczywistości. Cenę każdej książki ustala wydawca, czyli producent i właściciel praw, uwzględniając koszty jej przygotowania oraz koszty dystrybucji, w tym rabaty od ceny detalicznej dla dystrybutorów, które w tej chwili przekraczają 50 proc. i zbliżają się do 60 proc. Jeszcze nie tak dawno wydawca udzielał 30 proc. rabatu, potem 40 proc., co oznaczało zdecydowanie niższe koszty wydania i tym samym niższą cenę detaliczną książki.

Bardzo ważny jest fakt, że projektowana ustawa zobowiązuje uczestników rynku do respektowania ceny detalicznej ustalonej przez wydawcę tylko na pewien okres (w większości krajów są to zwykle dwa lata, Niemcy zaś, co do zasady, nie obniżają cen książek w ogóle) i po upływie tego czasu wszyscy mają pełną swobodę ustalania nowej ceny sprzedaży, jak również udzielania dowolnie wysokich rabatów.

Rabat z niczego

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż część zagorzałych przeciwników ustawy o książce zachowuje się nieco „neoficko”, broniąc wolnego rynku, którego wciąż się uczymy po okresie słusznie minionym. Zdaje się, że tej grupy rozmówców nie przekonuje argument, że ustawę o książce wprowadziły kraje, które o wolnym rynku wiedzą znacznie więcej niż my. Niezmiennie uważam, że warto korzystać ze sprawdzonych wzorców i nie należy szukać – przynajmniej w tej sprawie – trzeciej drogi. To zostało sprawdzone, zbadane i od lat funkcjonuje. Krótko mówiąc, uczmy się od lepszych.

Czytaj więcej

Kupujemy książki, a księgarnie znikają

W czasie Targów Książki w Warszawie miałem przyjemność prowadzenia spotkania z przedstawicielami niemieckiego rynku książki, kilka lat wcześniej także z przedstawicielami rynku francuskiego. Analizując dane w ich krajach, sposób funkcjonowania rynku książki oraz podejście władz do problemów czytelnictwa, można im tylko pozazdrościć. Zadałem swoim rozmówcom m.in. pytanie, jak funkcjonowałby u nich rynek książki, gdyby nie było odpowiedniej ustawy. W ich przekonaniu zmniejszyłyby się zdecydowanie nakłady, upadłyby księgarnie indywidualne, zwiększyłyby się ceny książek, ograniczyłaby się oferta, szczególnie w grupie książek ambitnych. Krótko mówiąc, zbliżyliby się do polskiego rynku książki.

Muszę wspomnieć, że odpowiadali na to pytanie z pewnym przerażeniem, nie wyobrażają sobie bowiem, że mógłby istnieć u nich tak chaotyczny rynek książki i żeby nowa książka była od razu przeceniona – uznaliby to za jej obrazę! Wydaje się, że w żadnej branży nowy towar nie ulega przecenie w dniu ukazania się na rynku. Czy możemy sobie wyobrazić, że jakiś nowy artykuł spożywczy lub przemysłowy, choćby samochód, którego cenę ustalił producent, jest sprzedawany w dniu wejścia na rynek z 30-procentowym rabatem?

Zachęcam wszystkich, którym zależy na wzroście czytelnictwa, istnieniu bogatej oferty książkowej i normalnym funkcjonowaniu rynku, do udziału w spotkaniach z zawodowcami z innych krajów, wymiany myśli i doświadczeń, korzystania z wiedzy bardziej od nas doświadczonych i – przede wszystkim – osiągających znacznie lepsze efekty. Na pytanie, czy mają ustawę, ponieważ czytelnictwo jest na wysokim poziomie, czy może też czytelnictwo jest na wysokim poziomie, gdyż mają ustawę, odpowiedź wydaje się oczywista.

Plasterek na ranę

Wiele segmentów polskiego rynku różnych towarów osiąga podobny poziom jak kraje rozwinięte. Okazuje się, że tyle samo jemy, tyle samo pijemy (13 litrów spirytusu rocznie, ponad 90 litrów piwa – to ścisła czołówka światowa), mamy już więcej samochodów niż wiele krajów (w Londynie na 1000 mieszkańców jest 280 samochodów, w Warszawie zaś ponad 750), dlaczego więc czytamy ponad dziesięć razy mniej niż Francuzi, Niemcy czy Austriacy? Przeciętny Polak wydaje na książki tylko 25 zł rocznie. Można przypuszczać, że przyczyny tego stanu są inne niż ekonomiczne.

Jak ważne jest czytanie książek, zauważono już w 64 roku naszej ery – żydowski arcykapłan Jezus syn Gamaliela wydał edykt nakazujący, by wszyscy mężczyźni potrafili czytać Talmud. Wymógł ten został spełniony po około stu latach od jego wprowadzenia. Dzisiaj w krajach, które uznajemy za najbardziej rozwinięte, wygląda to odmiennie niż w Polsce. Ponad 80 proc. Szwedów czyta codziennie, podczas gdy około 60 proc. Polaków nie przeczytało ani jednej książki przez cały rok.

Czytaj więcej

Tysiąc książek w domu to minimum

Oczywiste jest, że dla uporządkowania rynku i pobudzenia czytelnictwa ustawa o książce to conditio sine qua non. Warunek konieczny, niewystarczający. Dla ratowania polskich księgarń i ich ewentualnego odrodzenia, czy też odbudowania sieci, widzę dwie możliwości. Pierwsza to dofinansowywanie księgarń indywidualnych czy to przez Ministerstwo Kultury, czy przez samorządy. To z pewnością będzie wzbudzało emocje, ponieważ nie wszystkie księgarnie zostaną dofinansowane i będzie miało to charakter uznaniowy. Samą próbę można uznać za powstałą ze szlachetnych pobudek, ale jest to zaledwie plasterek na wielką ranę. Dodatkowo są to kolejne wydatki budżetowe, nie do końca uzasadnione. To nie jest rozwiązanie systemowe, tylko raczej rodzaj akcji, kontestowanej przez tych, którzy dotacji nie otrzymali. Pierwsza próba wskazuje na nieprecyzyjne kryteria, które nie są konsultowane ze środowiskiem.

Druga możliwość to ustawa, czyli stworzenie warunków rynkowych umożliwiających zdrowe konkurowanie wszystkich podmiotów na rynku książki. Mam pełne przekonanie, że księgarze daliby sobie radę w warunkach uporządkowanego rynku na wzór niemieckiego, francuskiego, włoskiego czy hiszpańskiego.

Przyjazny klimat

W tej dramatycznej dla czytelnictwa sytuacji dla pobudzenia zainteresowania książką konieczne są także inne działania władz. Po pierwsze, należałoby wrócić do zerowego VAT-u na książki, co oczywiście obniżyłoby ich ceny. Kilka krajów wywalczyło to w Unii Europejskiej. Jest to zatem możliwe, wymaga jednak pewnej aktywności i woli. Kolejne rozwiązanie to proponowana już przez Polską Izbę Książki ulga podatkowa na zakup książek. Przypominam, że przeciętny Polak wydaje 25 zł rocznie na książki, więc nawet w przypadku podwojenia tej kwoty (co jest marzeniem wszystkich rozumiejących problem) nie będzie to istotnie wpływało na budżet. Mówię o niewielkich kosztach poniesionych przez państwo, które powinno być szczególnie zainteresowane edukowaniem obywateli, także za sprawą wzrostu czytelnictwa.

Trzecia kwestia to stworzenie przyjaznego klimatu pod roboczym hasłem „księgarnia w każdym mieście i miasteczku”. Są już bardzo dobre przykłady działań wielu samorządów zainteresowanych tym tematem. Wsparcie tego typu starań przez władze centralne mogłoby niewątpliwie wspomóc te inicjatywy. W tym działaniu chodzi przede wszystkim o to, aby zwyczajem stało się ogłaszanie przetargów na lokale ograniczonych dla księgarń – żadna księgarnia w żadnym kraju nie jest w stanie opłacić czynszu w takiej wysokości jak inne, bardziej dochodowe branże.

Czytaj więcej

Dużo dobrego czytania. Podsumowanie 2021 roku w literaturze

Zapewne nie zamyka to wszystkich działań dla ratowania – nie boję się tego powiedzieć – polskiej kultury i cywilizacji. Z radością dostrzegam rosnące zrozumienie problemu ze strony wielu samorządów. Włączają się one w ratowanie i wspomaganie księgarń. Widać też, że tą kwestią interesuje się część polityków. To daje nadzieję, że rodzi się pole do merytorycznej rozmowy na temat ratowania rynku książki i rozpoczęcia długiej drogi do zwiększania czytelnictwa z ambicją osiągnięcia poziomu średniej europejskiej. Trzeba się jednak śpieszyć, aby kolejne kilkaset księgarń nie zostało zamkniętych, pozostawiając wiele miast i miasteczek bez realnego dostępu do książek.

O tym, że z czytelnictwem w Polsce jest bardzo źle, wiedzą chyba wszyscy. Badania prowadzone od wielu lat przez Bibliotekę Narodową wskazują jednoznacznie, że czytelnictwo jest na bardzo niskim poziomie, a rynek książki praktycznie się nie rozwija. Niestety niewielki wzrost czytelnictwa o 3 proc. w ubiegłym roku nie zmienia naszej pozycji w rankingu z innymi krajami europejskimi. Twarde liczby pokazują, że rynek książki w Polsce w 2020 roku to mniej niż 2,5 mld zł i praktycznie nie wzrasta. Niemiecki rynek książki generuje ponad 9 mld euro, z kolei austriacki – 4 mld euro. Warto nadmienić, że w ostatnich latach liczebność księgarń w Polsce zmniejszyła się o ponad 1000. Zupełnie inna sytuacja jest w wielu krajach europejskich.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Publicystyka
Janusz Lewandowski: Mój własny bilans 20-lecia
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił