Zdaniem Tomasza Karonia, badacza społecznego, z którym rozmawiałem w podcaście „Układ otwarty", wynika to w dużej mierze z podniesienia poziomu życia Polaków i wyzbycia się obawy, że „młody imigrant z obcego kraju zabierze moją pracę". Przez ostatnie kilka lat Polacy oswoili się też z tym, że cudzoziemcy żyją obok nas. Nie ma z nimi problemu, a często sumiennie wykonują pracę, którą my niekoniecznie chcemy podejmować. Nie rozpoznajemy co prawda cudzoziemców na ulicy, bo wyglądają jak my, ale poznajemy ich akcent i nie budzi on żadnych złych emocji. W dużych miastach stykamy się z imigrantami każdego dnia w sklepach, restauracjach, firmach przewozowych, ale też coraz częściej w biurach.
Najlepiej wiedzą to właściciele firm budowlanych, przemysłowych czy świadczących rozmaite usługi. Bez pracowników ze wschodu musieliby często zamknąć swoje interesy. To się w najbliższych latach nie zmieni. Będziemy potrzebować cudzoziemców coraz bardziej. Jeśli chcemy, by nasz boom gospodarczy trwał dalej, niezbędne będzie wiele nowych rąk do pracy. Koniecznie będzie to, żeby ci ludzie osiedlali się w Polsce, płacili składki ubezpieczeniowe, podatki, brali kredyty, wsiąknęli w nasz krwiobieg społeczno-gospodarczy.
Profesor Marcin Piątkowski uważa wręcz, że powinniśmy rozpocząć wielką ofensywę ściągania na polskie uczelnie studentów z zagranicy po to, by część z nich tu została, budowała network po całym świecie, network, po którym poruszać się będą w przyszłości polscy przedsiębiorcy, naukowcy, eksperci, menedżerowie. Tak robi np. Australia, która jednocześnie zarabia na tym spore pieniądze. Nasze uczelnie nie są wcale tak złe, jak to wygląda w rankingach Zresztą te prywatne bardzo często uczą już wielu cudzoziemców.
Musimy ściągać imigrantów, którzy będą budować naszą zamożność i wspomagać nasz rozwój. Problem tylko w tym, żeby robić to z głową. To sprawa strategiczna, z którą będzie mieć do czynienia wiele rządów, dobrze by więc było, by dyskutować o tym publicznie i uzyskać jakiś, choć ogólny, konsensus.
Trzeba jasno powiedzieć, jaki jest nasz cel. I do celu tego zbudować odpowiednią infrastrukturę. To, co dzieje się dziś, jest trochę przypadkowym, spontanicznym procesem, który jeśli nie będzie odpowiednio sterowany, może skończyć się takimi samymi kłopotami, jakie mają Niemcy, Francuzi czy Skandynawowie.
Trzeba mieć odwagę powiedzieć: przyjmiemy imigrantów, ale takich, których potrzebuje nasza gospodarka, takich, którzy albo pochodzą ze bliskich nam kręgów kulturowych albo jasno zadeklarują – a potem będą konsekwentnie sprawdzani – że respektują nasze prawo, nasz system wartości itp. Dlaczego nie mielibyśmy powołać urzędu, który by określał coroczne limity – ile, jakich pracowników, z jakich branż, z jakich kręgów kulturowych możemy w danym roku przyjąć, by nie doprowadzić do napięć, do niepotrzebnego nagromadzenia ludzi, którym nie możemy dać pracy. To wymaga jednak odwagi powiedzenia tego jasno przez polityków. Inaczej grozi nam chaos i długofalowo trudne do oszacowania niebezpieczeństwa.