Kilka dni temu miałem okazję spędzić jakiś czas z młodymi ludźmi (na ogół między 20. a 30. rokiem życia), należącymi do Klubu Jagiellońskiego lub sympatyzującymi z nim. Jednym z tematów, nieodmiennie poruszanych przez KJ, a więc zajmujących jego członków, jest ekologiczny kurs Polski i UE. Z tym że dzisiejsi 25-latkowie – mówię to na podstawie mojego świeżego doświadczenia – wydają się nie mieć świadomości, że klimatyczna ofensywa UE oznacza, iż ich pokolenie będzie mogło tylko pomarzyć o poziomie zamożności, jaki znają ich rodzice. A który przecież i tak nie jest oszałamiający. Próbowałem to moim rozmówcom wytłumaczyć, ale nie wiem, czy odniosłem sukces.
Możliwe jednak, że – o ile przynajmniej część z nich jest wciąż zależna od pieniędzy, które dostaje od rodziców – wkrótce sami zaczną się o tym przekonywać, gdy okaże się, że galopujące rachunki za prąd uszczuplają domowe budżety na tyle, że na kieszonkowe zostaje mniej funduszy. A już z pewnością zrozumieją, w czym rzecz, gdy budując własne rodziny za pięć czy dziesięć lat, stwierdzą, że stać ich na połowę tego, na co stać było ich rodziców.
A może propagandzie uda się ich zawczasu przekonać, że wszystko jest w porządku, a płacąc horrendalne rachunki za prąd, wynikające z systemu handlu emisjami, powinni czuć szczęście i satysfakcję, że „ratują planetę"? Zresztą – nie tylko rachunki za prąd, ale wszelkie rachunki, bo przecież droższy prąd to potężny impuls inflacyjny.
Czytaj więcej
Czy kampania edukacyjna na temat cen prądu może nam osłodzić gorycz słonych podwyżek energii? Najwyraźniej liczy na to rząd, który pośrednio sfinansuje kampanię.
Jednak to właśnie na prądzie ma się skupić kampania, którą przy pomocy agencji piarowej za pośrednictwem Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej mają rozpocząć także faktycznie państwowe firmy energetyczne, o czym napisała kilka dni temu „Rz". Oto firmy energetyczne za nasze pieniądze będą nas przekonywać, że prąd musi być drogi i jeszcze droższy i że nie powinniśmy się z tego powodu burzyć. Samo to jest nielichym skandalem.