Jan Kosek to biznesmen branży hazardowej lobbujący za rozwiązaniami korzystnymi dla pewnej grupy hazardowych inwestorów. I lobbystą okazał się do samego końca. Jego wyjaśnienia przed komisją hazardową można streścić cytatem ze stadionowej przyśpiewki „Polacy, nic się nie stało”. Wedle Koska żadnej afery hazardowej nie było, a on sam nie dość, że nic złego nie zrobił, to przeciwnie – zabiegał o rozwiązania korzystne także dla Skarbu Państwa.
Po piątkowym przesłuchaniu śledczy z komisji – także ci koalicyjni – przyznawali jednak, że mają pewne wątpliwości co do wiarygodności świadka. Szczególnie gdy Kosek opowiadał o tym, że duża część branży hazardowej nie przynosi dochodów czy wręcz generuje straty. Albo gdy zapewniał, że właściciele i operatorzy automatów do gier hazardowych nie mogą przy nich manipulować. Oznacza to, że według Koska hazard nie może służyć do prania brudnych pieniędzy. I poza tym nie uzależnia.
Jak więc jednocześnie wierzyć w jego wyjaśnienia, że nie było żadnego spisku wymierzonego w wiceministra finansów Jacka Kapicę? Przypomnijmy: w ujawnionych przez „Rz” rozmowach Koska z Ryszardem Sobiesiakiem padały słowa, że Kapicę trzeba usunąć z ministerstwa. Kapica miał zostać zdyskredytowany puszczonymi pogłoskami, że „s... syn bierze łapówy” i że „ch... nie chce dobrze dla Skarbu Państwa”. W piątek Kosek usiłował przekonać komisję, że były to tylko emocjonalne, prywatne rozmowy. „Gdybania” – mówił. Ale czy u korzeni tych gdybań nie leżała aby prawdziwa frustracja, że ktoś szkodzi biznesowi?
Posłowie pytali też Koska o jego zainteresowanie posadą dla Magdaleny Sobiesiak w zarządzie Totalizatora Sportowego. „Pchaj to tak mocno, jak tylko się da” – mówił w podsłuchanej przez CBA rozmowie do Ryszarda Sobiesiaka. Teraz Kosek bagatelizował sprawę, twierdząc, że według niego członek zarządu TS nie ma i tak żadnej wiedzy.
Ale – co zauważa wielu obserwatorów afery – ma dużą wiedzę o działaniach firmy kluczowej dla hazardu w Polsce. A Magdalena Sobiesiak miała działać w zarządzie nie sama, lecz w przyjaznym otoczeniu. Swoich ludzi miał tam mieć też minister Drzewiecki.