Budzenie Europy

Inwazja Rosji na Gruzję, wbrew pozorom, może się obrócić na korzyść Europy, wybijając ją z drzemki i przypominając, że mnożenie bogactwa nie może być jedynym sensem polityki – pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Dariusz Rosiak

Aktualizacja: 10.09.2008 16:56 Publikacja: 10.09.2008 02:12

Budzenie Europy

Foto: Rzeczpospolita

Kiedy czytałem niektóre komentarze po szczycie Unii Europejskiej w sprawie Gruzji, przyszły mi do głowy skojarzenia z krytyką służby zdrowia albo systemu edukacji – wszystko jedno, w jakim kraju na świecie. Nigdzie służba zdrowia, edukacja ani policja nie działają tak, by ludzie byli z nich zadowoleni. Nigdzie w Europie Unia Europejska nie ma dobrej prasy – w większości krajów ma coraz gorszą i im bardziej błyskotliwy komentator, tym trafniej wykazuje, jak beznadziejna i bez przyszłości jest to instytucja, zwłaszcza dla państw takich jak Polska, która w Unii jest spychana na margines przez Francję i Niemcy. Przede wszystkim przez Niemcy.

Profesor Zdzisław Krasnodębski w tekście „Stanowczość bezsilnej Europy“ („Rz“, 2.09.2008) zauważa, że „jeszcze nigdy kraje Unii Europejskiej nie były tak krytyczne wobec Rosji – ani w czasie wojny w Czeczenii, ani w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie“. Autor przytacza przykłady tej stanowczości: wystąpienia polityków francuskich, brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, nawet Angela Merkel, w przeciwieństwie do szefa niemieckiej dyplomacji, potrafiła zdecydowanie skrytykować Rosjan za agresję na Gruzję. To wszystko jednak, według profesora, za mało.I nie jest on wyjątkiem. Przez polską prasę przetoczyło się ostatnio wiele komentarzy, z których wynika, że jedynie słuszną reakcją Unii byłoby nałożenie natychmiastowych sankcji na Rosję, odcięcie się od dostaw surowców z tego kraju, a jeszcze lepiej – zmobilizowanie nieistniejącej armii europejskiej i rozmieszczenie jej na granicach Unii z Rosją.

Problem w tym, że ci sami komentatorzy uważają, iż zacieśnianie współpracy unijnej w sferze polityki, zwłaszcza zagranicznej, nie ma sensu i nie służy interesom Polski. W myśl tego rozumowania Unia powinna podjąć energiczne, stanowcze i wspólne decyzje, unikając jednocześnie tworzenia instytucji, które takie decyzje mogłyby podjąć.

Ten postulat brzmi nieco groteskowo, ale w Polsce okazał się dość popularny wśród polityków i komentatorów krytycznych wobec ustaleń na szczycie Unii i generalnie wobec tej instytucji. Nasze dobre samopoczucie budzi zwłaszcza kapitulanctwo Zachodu w przeciwieństwie do naszej pryncypialności i dalekowzroczności w stosunkach z Rosją.

Profesor Krasnodębski pisze: „Bezsilność Europy jest (…) skutkiem nie tylko niedostatecznej siły militarnej, lecz też przyczyn kulturowych i politycznych. W postheroicznych społeczeństwach, nastawionych koncyliacyjnie i nielubiących ryzyka, sytych i wygodnickich, nikt nie zdobędzie się na energiczne działania. Europa nie zdobyłaby się na nie także wtedy, gdyby chodziło o Polskę, a nie o Gruzję“.

Autor z pewnością ma rację. Podejrzewam, że na interwencję w obronie Gruzji Zachód nie zdobyłby się również wtedy, gdyby na początku sierpnia kraj ten był członkiem NATO. Dzięki temu, że nim nie był, uniknęliśmy żenującego pokazu bezradności zachodnich instytucji w stosunkach z Rosją. Dobrnęliśmy do miejsca, w którym Rosja sprawdziła umiejętnie Zachód i obnażyła jego słabości.

Jednak z tej sytuacji wynika nie tylko potrzeba zasygnalizowania moralnego oburzenia zgnuśnieniem Zachodu, ale również zadania kilku ważnych pytań. Od odpowiedzi na nie zależy, czy Zachód, Unia Europejska, Polska (a to są zbiory połączone) wybrnie z największego kryzysu dyplomatycznego po 1989 roku. Czy też raczej pozwolimy Rosji na odbudowanie potęgi, a kryzys Unii Europejskiej będzie postępował w myśl samosprawdzającej się przepowiedni: ścisła współpraca polityczna nie jest możliwa, bo przecież tak wiele nas różni (najważniejsze różnice to podeście do aborcji, małżeństw gejów i roli Kościoła, czyli rzeczy, którymi – jak wiadomo – żyje każdy normalny Polak), mniejsze państwa nie mogą wpływać na większe, bo Unią i tak rządzą Francja i Niemcy, a wszystko, co z Unii mamy, i tak musimy wyrwać jej z gardła (Unia to „oni“, „my“ to Polacy).

Na końcu tej drogi czeka nas działający według darwinowskich zasad europejski kartel handlowy pozbawiony jakiegokolwiek wymiaru wspólnoty i solidarności, w którym silny ustala reguły, a słabszy może im się podporządkować albo spadać na drzewo. Jestem otwarty na argumenty, że coś takiego służyłoby interesom Polski, ale trudno mi sobie wyobrazić, by w takiej konstrukcji Niemcy albo Holendrzy mieli ochotę dopłacać (jak robią to obecnie jako płatnicy netto UE) za obwodnicę Wyszkowa albo kanalizację w Smolnikach na Suwalszczyźnie.

Co zatem zrobić? Na początek warto może skalkukować, czy sankcje miałyby polityczny i społeczny sens dla nas samych. Czy ktokolwiek w Polsce policzył, jakie byłyby skutki odcięcia naszego kraju od dostaw energii z Rosji? Czy wiemy, jak spowolni to wzrost gospodarczy, jak zuboży społeczeństwo? Czy nam się to opłaci? Niemcy, nawet odcięte od rosyjskiej ropy i gazu, poradzą sobie, bo mają wystarczające zapasy, a my?Oczywiście, zadając przyziemne pytania – zamiast mówić o honorze i innych wartościach wyższych – wykazuję „nastawienie koncyliacyjnie i wygodnictwo“, tylko że taka właśnie jest dzisiejsza Europa i taka – coraz bardziej – staje się Polska.

Zmiana tego nastawienia i praktyczne zaostrzenie stosunków z Kremlem nie mogą nastąpić w ciągu kilku dni, podobnie jak uwikłanie Zachodu w koślawe partnerstwo z Rosją nie trwało kilka dni, tylko kilkanaście lat.

Celem polskiej polityki energetycznej jest – jak wiadomo – skłonienie Europy do dywersyfikacji zaopatrzenia w ropę i gaz, czego potrzebę obecny kryzys wykazał jak żaden dotąd. Potrzeba otwarcia Europy na Wschód jest dziś uznawana przez prawie wszystkie kraje Unii, a włoska miłość do Rosji ma w dużym stopniu charakter personalny (Silvio Berlusconi nie będzie jednak rządził wiecznie). Paradoksalnie dziś jesteśmy bliżej realizacji celów polskiej polityki europejskiej, a rozdarcie naszej dyplomacji na dwa obozy nie okazało się największą przeszkodą (dyżurne komentarze o „ośmieszaniu“ Polski przez prezydenta świadczą, jak zwykle, wyłącznie o kompleksach komentujących).

Idźmy dalej tą drogą: nie ma sprzeczności między ideą prezydenta Kaczyńskiego budowania sojuszy regionalnych wokół Morza Bałtyckiego a deklarowaną przez premiera Tuska i ministra Sikorskiego potrzebą silnej obecności w strukturach europejskich i dobrych kontaktów z Niemcami, Francją czy Wielką Brytanią. Wystarczy pozbyć się osobistych ambicjonalnych urazów.

Absurdalny polsko-polski spór o ratyfikację traktatu lizbońskiego w obliczu konfliktu z Rosją staje się mniej ważny. Jednak może warto odstąpić od obrony Irlandii, która nigdy nas o obronę nie prosiła, i zastanowić się, jakie ma być stanowisko Polski w kluczowej sprawie budowy wspólnej polityki zagranicznej Unii, której instytucjonalne początki daje traktat.

Jeśli – jak pisze profesor Krasnodębski – jej prowadzenie nie leży w interesie Polski, to w jakim celu prezydent Kaczyński podpisał traktat dający jej początek? Jeśli jednak hipotetycznie przyjmiemy, że Unia Europejska nie jest francusko-niemieckim spiskiem wymierzonym w Polskę, to walczymy – według europejskich reguł dyplomacji i kompromisu – o swoje prawo budowania regionalnych sojuszy i personalnych przyjaźni.

Inwazja Rosji na Gruzję, wbrew pozorom, może się obrócić na korzyść Europy, wybijając ją z drzemki i przypominając, że mnożenie bogactwa nie może być jedynym sensem polityki. Daje jej też – w postaci obrony przed dominacją Rosji – od dawna poszukiwany ideowy projekt dla kontynentu, w ramach którego będziemy realizować konkretne cele: od spraw energetycznych, przez politykę wizową, społeczną i kulturalną, aż do określenia przyszłych kierunków rozszerzenia Unii.

Unia Europejska, której częścią jest Polska, ma niezliczoną ilość wad i każdy może dowolnie oraz bezkarnie kwestionować jej sens. Z zalet tej instytucji przychodzi mi do głowy zwłaszcza jedna: jest ona nasza i jeśli chcemy, by jak najpełniej realizowała nasze interesy, to nie powinniśmy się na nią obrażać, tylko ją kształtować. A na koniec będzie w niej tylko tyle – albo aż tyle – Polski, ile uda nam się w niej zmieścić.

Zdzisław Krasnodębski

Stanowczość bezsilnej Europy

W społeczeństwach nielubiących ryzyka, sytych i wygodnickich nikt nie zdobędzie się na energiczne działania wobec Rosji. Europa nie zdobyłaby się na nie także wtedy, gdyby chodziło o Polskę. 2.09.2008

Kiedy czytałem niektóre komentarze po szczycie Unii Europejskiej w sprawie Gruzji, przyszły mi do głowy skojarzenia z krytyką służby zdrowia albo systemu edukacji – wszystko jedno, w jakim kraju na świecie. Nigdzie służba zdrowia, edukacja ani policja nie działają tak, by ludzie byli z nich zadowoleni. Nigdzie w Europie Unia Europejska nie ma dobrej prasy – w większości krajów ma coraz gorszą i im bardziej błyskotliwy komentator, tym trafniej wykazuje, jak beznadziejna i bez przyszłości jest to instytucja, zwłaszcza dla państw takich jak Polska, która w Unii jest spychana na margines przez Francję i Niemcy. Przede wszystkim przez Niemcy.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska