– My potrzebujemy Niemiec, a Niemcy potrzebują Unii Europejskiej – mówił w Brukseli szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Ta dyplomatyczna formułka, sugerująca, że kraj oddalił się od głównego nurtu Unii, nigdy wcześniej nie dotyczyła Niemiec. Była raczej kierowana pod adresem Polski, kiedy wbrew niemal wszystkim państwom walczyła o zmianę systemu głosowania, czy pod adresem Irlandii, która odrzuciła traktat lizboński.
Niemcy są jedną z najpotężniejszych gospodarek świata i najsilniejszą gospodarką Unii Europejskiej. Są też największym płatnikiem netto do unijnego budżetu. To zawsze dawało im potężną siłę nacisku na unijnych partnerów. Razem z Francją, a czasem z Wielką Brytanią, wykorzystywały ją nie tylko do obrony własnych interesów, ale także do budowania wspólnego projektu europejskiego. Tym razem niemieccy politycy krytykują jednak plan ratowania unijnej gospodarki przed kryzysem brytyjskiego premiera Gordona Browna. Zdaniem analityków rzeczywiście mógł być on mniej korzystny dla Niemiec, które więcej oszczędzają i nie żyją na kredyt tak jak Brytyjczycy. Jednak unijne gospodarki są już od siebie tak uzależnione, że wymagają skoordynowanych działań. Tymczasem Berlin w obliczu kryzysu jest najwyraźniej bardziej zainteresowany obroną własnego rynku, a nie całej Unii. W efekcie na początku tygodnia w Londynie plan ratunkowy przygotowywali premier Gordon Brown, prezydent Francji Nicolas Sarkozy i szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Kanclerz Angela Merkel była wielkim nieobecnym.
Niemcy zaczęły też walczyć z mocno popieranym przez Francję pakietem klimatycznym, choć same niedawno były jego orędownikiem. Okazało się bowiem, że może się stać zbyt dużym obciążeniem dla niemieckiej gospodarki w czasach kryzysu. Osłabł też niemiecki zapał do solidarności ze słabszymi krajami takimi jak Polska. Berlin sprzeciwiał się tzw. pakietowi solidarności, który byłby finansowany z pieniędzy pochodzących z handlu emisjami dwutlenkiem węgla. Proponował co prawda stworzenie osobnego funduszu, ale pieniądze byłyby wzięte z budżetu Unii, a więc ze środków, z których najbardziej korzystają nowe kraje członkowskie. Ostatecznie jednak Niemcy zgodziły się przekazać część swoich zysków z handlu emisjami na modernizację polskiej energetyki.
Przed szczytem francuskie media ochrzciły kanclerz Merkel „madame non”, a Brytyjczycy mówili o izolacji Niemiec w Unii. Pakiet klimatyczny był jednak po prostu po myśli Francji, która ma rozwiniętą energetykę nuklearną. Z kolei Brytyjczycy mają najwięcej powodów, aby ratować unijną gospodarkę. Zapewne w innych okolicznościach oba kraje nie wahałyby się przyjąć roli hamulcowych.
Po rozszerzeniu Unii, które utrudniło dużym krajom realizowanie swojej europejskiej wizji, zaczynają one bardziej myśleć o własnych interesach niż o wspólnej korzyści 27 państw.