Obecny kryzys omal nie doprowadził do śmierci (być może także samobójczej) obywatela Rosji, którego znaleziono parę dni temu na ulicach Jekaterynburga na Uralu.
Ów mężczyzna był w stanie śpiączki. Badający go lekarze szybko stwierdzili, że jej przyczyną jest spożycie dużej ilości alkoholu. Okazało się, że 39-letni Rosjanin otrzymał właśnie informację o zwolnieniu z pracy i potrzebował natychmiastowego pocieszenia. Sięgnął po wódkę i pił jedną butelkę za drugą, aby ukoić nerwy. Nie byłoby w tym nic dziwnego – wszak Rosjanie słyną z upodobania do silnych trunków – gdyby nie to, że tym razem wypił wyjątkowo wiele. Za dawkę śmiertelną uważa się 2,4 promila (czyli 2,4 grama na litr). Śpiący Rosjanin miał w organizmie ponad 4 promile. Lekarze – biorąc pod uwagę gabaryty pacjenta (przy wzroście 2 metry waży 100 kg) – oceniają, że musiał wypić co najmniej 4 litry wódki, czyli osiem półlitrowych butelek.
Nie do końca wiadomo, jak to się stało, że Rosjanin przeżył blisko dwukrotny poziom śmiertelnej dawki alkoholu we krwi. Lekarze uważają, iż był po prostu przyzwyczajony do picia alkoholu. Tym niemniej uznają to zdarzenie za cud.
Przy tej okazji przypomniano obiegowy pogląd na temat nadzwyczajnej odporności mieszkańców Rosji na skutki spożywania alkoholu. – Fakt zatrucia się taką ilością alkoholu i przeżycie tego nie jest kwestią narodowości, ale indywidualnych predyspozycji organizmu
– odrzuca tę teorię psycholog kliniczny i psychoterapeuta Krzysztof Korona. Dodaje, że do tego przypadku należy jednak podejść z ostrożnością, ponieważ nie znamy wszystkich okoliczności zdarzenia. – To wielki dramat z punktu widzenia psychologa, bo wypicie tak ogromnej ilości alkoholu okazuje się często próbą samobójczą. To jedna z metod odebrania sobie życia – uważa Korona.