Jeszcze całkiem niedawno wydawało się, że Polacy trochę się wyluzowali, a wyścig szczurów czy firmowe wyjazdy integracyjne przestały ich bawić. Nikt już nie umierał za bilans – pracownicy poznali uroki oddalania się od firmy żwawym krokiem, np. w stylu nordic walking. Liczył się raczej kurs nurkowania w Egipcie przeplatany paleniem sziszy niż tytuł Pracownika Roku.
Zasmakowaliśmy w kursach w nieznane, najlepiej tam, skąd naszej firmy nie widać. Wolny czas był w cenie, a Polacy zaczęli dostrzegać uroki spędzania go w gronie najbliższych, a nie w towarzystwie, choćby najlepszego, szefa czy najweselszych współpracowników.
Niestety, bumelowanie "na wczasach w tych góralskich lasach" jest najwyraźniej w odwrocie. Okazuje się, że prawie 80 procent pracodawców nie udzieliło pracownikom należnych urlopów, a co trzeci zatrudniony dostał wolne, ale krótkie, a nie co najmniej dwutygodniowe. To dość zaskakujący wynik wskazujący na to, że znów zbyt wiele życia upływa nam w pracy.
Okazuje się, że w urlopowe tarapaty wpadli zarówno pracodawcy, jak i pracownicy. Ci pierwsi w ostatnich miesiącach, tnąc koszty, często byli zmuszeni zmniejszać załogę. Jednak zadań w firmach nie ubyło i ktoś musi je wykonać. Dlatego część szefów jest głucha na urlopowe błagania pracowników – nad ich wypoczynek przedkładają możliwie normalne funkcjonowanie firmy. Odpoczniecie, jak się skończy kryzys – mówią pracownikom, a kary nakładane przez inspektorów za urlopowe zaległości wliczają w koszty.
Jest jednak i druga strona medalu – pracownik mógłby pójść na urlop, ale się boi. Bo może szef spojrzy krzywym okiem, że w firmie jest ciężka sytuacja, a on myśli o odpoczynku? Może szef przypomni sobie, kto pracował, a kto urlopował, kiedy znów trzeba będzie kogoś zwolnić? Lepiej być na miejscu i trzymać rękę na pulsie – myślą pracownicy, przekonując przełożonego, że urlopu nie potrzebują. Pytanie tylko – jak długo.