Magiczna siła podsłuchu

Donald Tusk przymknął oko na aferę podsłuchową, bo obecne kierownictwo ABW jest mu zbyt potrzebne do stałego nękania PiS – pisze publicysta

Publikacja: 05.11.2009 00:43

Magiczna siła podsłuchu

Foto: Rzeczpospolita

W aferze podsłuchowej dziennikarzy skandal goni skandal. Najpierw pod byle pretekstem ABW podsłuchuje dziennikarzy, potem nie niszczy stenogramów z ich rozmów, aby w końcu jeden z bonzów agencji mógł je wykorzystać do swojej prywaty. Nikt nie poniesie jednak za to najmniejszej odpowiedzialności. ABW twierdzi, że wszystko było w porządku, bo podsłuchy są podstawą działania tajnych służb.

Donald Tusk przymyka oko, bo obecne kierownictwo ABW jest mu zbyt potrzebne do stałego nękania PiS, aby miał je nadkruszać z powodu błahego przypadku, który można przykryć niezłomną postawą w walce z jednorękimi bandytami. Nam zaś każe się wierzyć w mało wiarygodne zapewnienia szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i Prokuratury Krajowej, że wszystko było zgodne z prawem.

[srodtytul]Rózga na PiS[/srodtytul]

Klajstrowanie tej kompromitującej ABW i jej wiceszefa Jacka Mąkę afery to kpina z opinii publicznej, w tym z ocen niezależnych od rządu ekspertów. Co gorsza, zamiast sygnału ostrzegającego, że nieprawidłowości i nadużycia związane z podsłuchami są naganne i mogą być karane, premier daje ABW przyzwolenie na wolnoamerykankę.

[wyimek]Łatwo wyobrazić sobie emocje, jakie przeżywał Krzysztof Bondaryk, kiedy usłyszał podsłuchaną rozmowę Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego[/wyimek]

Nawiasem mówiąc, warto uświadomić sobie, że dziś po dymisji szefa CBA Mariusza Kamińskiego, nie ma już służby specjalnej, która bezpośrednio, jak właśnie ABW, bądź pośrednio, poprzez odpowiedniego ministra podległego szefowi rządu, nie byłaby w dyspozycji premiera. Pamiętajmy też, że już kilka miesięcy po objęciu przez Tuska władzy nikt inny jak właśnie ABW kierowana przez Krzysztofa Bondaryka stała się jego ulubioną rózgą, za pomocą której rozpoczął chłostanie PiS.

Wśród mniejszej i większej rangi zarzutów nowej ekipy ABW kierowanej przez Bondaryka, jakie pojawiały się wobec jego poprzedników w agencji z czasów PiS, były też oskarżenia o nielegalne podsłuchy. Pamiętam sprzed roku święte oburzenie polityków PO na nadużycia, jakich rzekomo miała się dopuścić ABW wobec m.in. dziennikarzy, których podsłuchiwano. Nie przebierał w słowach sędzia Marian Cichosz, który był krótko podsłuchiwany przez CBA. – To draństwo! – wykrzykiwał w mediach. I grzmiał: – To stalinowskie metody.

Znamienne jest dzisiejsze milczenie tych samych polityków po wybuchu afery podsłuchowej dziennikarzy przez obecną ABW.

Ale nie dajmy się też zwieść przekonaniu, że gdyby Donald Tusk zdymisjonował Jacka Mąkę, negatywnego bohatera afery podsłuchowej dziennikarzy, służby specjalne zaczęłyby od tej chwili podsłuchiwać wyłącznie gangsterów, polityków, urzędników i biznesmenów podejrzewanych o udział w korupcji lub innych przestępstwach. Podobnie jak fałszywa jest wiara, że od momentu wyrzucenia Mąki ze stanowiska wiceszefa ABW wszystkie podsłuchy byłyby legalne, albo ta, iż służby ściśle przestrzegałyby przepisów, jakie obowiązują w sprawach postępowania z materiałami operacyjnymi.

[srodtytul]Na celowniku[/srodtytul]

Każdy, kto zna nieco służby, wie, iż z żelazną konsekwencją obowiązuje tam zasada, że o wszystkim decyduje szef. Dosłownie wszystkim. No, może jedynie poza rozdziałem papieru toaletowego na poszczególne piętra. Jeśli jednak chodzi o działania operacyjne, nic nie może się dziać bez jego wiedzy i akceptacji.

Pewne jest więc, że w takiej sprawie jak podsłuchiwanie Wojciecha Sumlińskiego zgodę dał Krzysztof Bondaryk. Wszak dla ABW sprawa ta była nie lada gratką. To był priorytet. Szansa na potwierdzenie, że weryfikacja WSI przeprowadzona przez PiS była przeżarta wynaturzeniami. Jednym z tych wynaturzeń miała być możliwość uzyskania za odpowiednią łapówkę pozytywnej oceny komisji weryfikacyjnej.

A Wojciech Sumliński miał być autorem takich korupcyjnych propozycji. Zadaniem ABW było go na tym przestępstwie przyłapać. A gdyby to się nie udało, w inny sposób miano mu to udowodnić. Kiedy Sumliński poczuł na szyi pętlę ABW, załamany – jak twierdził – fałszywymi, spreparowanymi oskarżeniami, był gotowy targnąć się na własne życie. Chcąc go ratować, szybko nawiązali z nim kontakt telefoniczny dwaj jego koledzy, Cezary Gmyz z „Rzeczpospolitej” i Bogdan Rymanowski z TVN. W ten sposób znaleźli się na celowniku ABW. Nagrano ich rozmowy – potem wykorzystane w cywilnym procesie wiceszefa agencji Jacka Mąki.

Trudno sobie wyobrazić, by Mąka ośmielił się za plecami Bondaryka sięgać do materiałów operacyjnych na prywatne potrzeby. Jeśli więc mowa o skandalu, to jego głównym autorem jest szef ABW Krzysztof Bondaryk. I jedynie jego dymisja byłaby sygnałem, iż bezprawie w służbach nie będzie tolerowane.

Dziś ofiarami służb są Cezary Gmyz i Bogdan Rymanowski. To ci, o których się dowiedzieliśmy poniekąd przypadkowo. Zawdzięczamy to nierozsądnym działaniom Mąki, Bondaryka i jakiegoś nazbyt posłusznego ABW prokuratora. A o ilu podsłuchach dziennikarzy nie wiemy. To prawie tak jak z szarą strefą w gospodarce. Nigdy nie poznamy prawdziwych obrotów i dochodów szemranego biznesu.

[srodtytul]Kuszące narzędzie[/srodtytul]

Podsłuchiwanie to zbyt kuszące narzędzie operacyjne, aby ktoś w służbach specjalnych potrafił mu się oprzeć. Skąd się bierze jego magiczna siła? Przede wszystkim stąd, że podsłuch to fantastyczne źródło najróżniejszych informacji, w inny sposób nieosiągalnych. A informacje są najważniejszym celem każdych tajnych służb. Przy odpowiedniej selekcji tych informacji i dobrym ich skatalogowaniu mogą się stać przydatne w najbardziej gorącej potrzebie. Czasami po kilku latach od momentu ich uzyskania.

Takiej możliwości zazwyczaj nie daje nawet sam zarejestrowany obraz. Dopiero wtedy, kiedy jednocześnie słyszymy podglądane osoby, nagranie ma pełną wartość. Niewiele przecież warte byłoby nagranie słynnej taśmy Renaty Beger pokazującej spotkanie w pokoju sejmowego hotelu z politykiem PiS Adamem Lipińskim, gdybyśmy nie słyszeli treści ich rozmowy.

Przypomnę nie mniej głośne taśmy Aleksandra Gudzowatego. Obraz w niewielkim tylko stopniu dopełniałby tego, co było istotą tych taśm, nagrywanych potajemnie przez ochroniarzy Aleksandra Gudzowatego, prawdopodobnie za pełną wiedzą ich szefa. Oprócz szokujących faktów i opinii usłyszeliśmy prostacki, by nie rzec uliczny, język, jakiego używali kolejni goście polskiego króla gazu – Józef Oleksy i Adam Michnik.

Najnowsze nagrania, tym razem dokonane przez CBA, zdradziły powiązania między biznesmenami z branży hazardowej a politykami PO, co skończyło się śmiercią polityczną dla tych ostatnich.

[srodtytul]Jak konfesjonał[/srodtytul]

Ale często też podsłuch daje wiedzę podobną jak spowiedź w konfesjonale. Pozwala poznać „duszę” człowieka. A „dusza” dla służb jest najważniejsza. Prawdziwy skarb. Jej znajomość to pierwszy i zarazem niezbędny krok, aby wciągnąć człowieka w swoje sidła. Zainteresowania, szczególnie te ukryte, wstydliwe, hobby, pasje, fascynacje, lęki, urazy, potrzeby, słabości, wady, temperament, kłopoty, interesy, aspiracje, zamierzenia – to zwykle punkt wyjścia i oparcia do pierwszych kontaktów. Z początku pozornie niewinnych, bezinteresownych. Jeśli operacja werbunku toczy się zgodnie z planem, więzy stają się coraz bliższe, aż w czasie kolejnego spotkania zostaje zadany decydujący sztych.

Łatwo wyobrazić sobie emocje, jakie przeżywał Krzysztof Bondaryk, kiedy usłyszał „na drucie” głosy Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego, którzy rozmawiali z Wojciechem Sumlińskim. Nie chcę przesądzać, czy oczekiwał w podsłuchiwanej rozmowie wątku, którym mógłby się posłużyć do lekkiego choćby nacisku skłaniającego kogoś do współpracy z ABW. Ale też tego bym nie wykluczał.

Dziś, po zlekceważeniu przez Donalda Tuska afery podsłuchowej, podległe premierowi służby mają otwartą drogę do podejmowania takich prób wobec innych dziennikarzy.

[i]Autor jest dziennikarzem śledczym i publicystą. Pracował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku Polska” oraz w „Dzienniku”[/i]

[ramka][srodtytul]Pisał w opiniach[/srodtytul]

[b]Piotr Niemczyk[/b]

Kiedy coś trzeszczy w telefonie

[i]4 listopada 2009[/i][/ramka]

W aferze podsłuchowej dziennikarzy skandal goni skandal. Najpierw pod byle pretekstem ABW podsłuchuje dziennikarzy, potem nie niszczy stenogramów z ich rozmów, aby w końcu jeden z bonzów agencji mógł je wykorzystać do swojej prywaty. Nikt nie poniesie jednak za to najmniejszej odpowiedzialności. ABW twierdzi, że wszystko było w porządku, bo podsłuchy są podstawą działania tajnych służb.

Donald Tusk przymyka oko, bo obecne kierownictwo ABW jest mu zbyt potrzebne do stałego nękania PiS, aby miał je nadkruszać z powodu błahego przypadku, który można przykryć niezłomną postawą w walce z jednorękimi bandytami. Nam zaś każe się wierzyć w mało wiarygodne zapewnienia szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i Prokuratury Krajowej, że wszystko było zgodne z prawem.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny