Jak wyglądałby świat, gdyby 20 lat temu członek enerdowskiego politbiura Günter Schabowski nie powiedział, że granica między oboma państwami niemieckimi jest otwarta? Co by było, gdyby wskutek upadku muru ponad 19 lat temu nie upadła też NRD? I to mimo przemian w innych krajach bloku wschodniego, choć tam polegały one raczej na dzieleniu, a nie łączeniu.
Polska i tak miałaby siedmiu sąsiadów, a nie trzech, jak w czasach PRL, z tym że przynajmniej jeden zachowałby starą nazwę. Byłby natomiast kłopot z rozszerzeniem NATO i Wspólnoty Europejskiej. Trudno by się Polakom jeździło do pracy w RFN, trudno by się handlowało z tym największym partnerem gospodarczym. Bo z samą NRD nie bardzo byłoby czym handlować. Pozostałby handel dla klienta niszowego, wielbiciela socrealistycznych staroci i nostalgicznych pamiątek.
Nie byłoby tropienia agentów Stasi, a Erich Honecker mógłby spokojnie umrzeć w NRD, nie zaś na wygnaniu w Chile, i doczekać się pogrzebu na cmentarzu socjalistów we wschodnioberlińskim Lichtenbergu. Mielibyśmy skansen, do którego można by wysyłać na edukacyjne wycieczki wielbicieli komunistycznej przeszłości. I nie byłoby pani kanclerz Angeli Merkel, najpotężniejszej kobiety świata.
Muru nie ma, jest jedno duże, silne i coraz pewniejsze siebie państwo niemieckie. I jego pozytywnym symbolem jest obalenie muru. To RFN kojarzy się na świecie z pogrzebaniem komunizmu, śmiercią bloku wschodniego, zakończeniem zimnej wojny. Dobrze, że, jak dowodzą poniedziałkowe uroczystości, Niemcy trochę dzielą się z Polską tym splendorem. Że w obecności tylu ważnych gości z wielu krajów i tylu dziennikarzy to Polak, Lech Wałęsa, popchnął pierwszą kostkę domina symbolizującego upadek systemu komunistycznego. Że to Polska zapoczątkowała wydarzenia, dzięki którym żyjemy w świecie bez NRD.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2009/11/09/swiat-bez-nrd/]Skomentuj[/link][/ramka]