O jeden krzyż za daleko

Przed Pałacem Prezydenckim mamy do czynienia z próbą narzucenia wszystkim Polakom krzyża jako symbolu narodowego – uważa publicysta „Krytyki Politycznej” Maciej Gdula

Publikacja: 09.08.2010 01:01

O jeden krzyż za daleko

Foto: Forum

Red

Ludzie zgromadzeni pod krzyżem to reprezentanci znanej już od połowy lat 90. opcji radykalnego katolicyzmu politycznego, skupionej wokół Radia Maryja. To ludzie przekonani, że są prześladowani we własnym kraju opanowanym przez zwolenników cywilizacji śmierci. Podejmują „heroiczną” walkę o własną godność i ojczyznę, nie zauważając, że prawo kształtowane jest tak, aby nie urazić Kościoła katolickiego, w szkołach za publiczne pieniądze nauczana jest religia, a w Sejmie wisi krzyż.

[srodtytul]Naznaczyć instytucję[/srodtytul]

Wbrew pozorom wydaje mi się, że w analizie tego, co się działo w ostatnich tygodniach przed Pałacem Prezydenckim, grupa określana jako „obrońcy krzyża” nie jest jednak najistotniejsza. Dużo ważniejsze jest to, na co tej grupie pozwolono.

[wyimek]Komorowski skompromitował swój urząd, pozwalając na podważenie jednego z podstawowych fundamentów państwa,czyli zasady jego świeckości[/wyimek]

Rezultatem konfliktu o krzyż jest bowiem to, że po raz kolejny przesunięto granice tego, co dopuszczalne w relacjach między państwem a Kościołem i religią. Nie mogę się zgodzić z opinią, że spór o krzyż to tak naprawdę spór o pamięć o Smoleńsku. Gdyby tak było, to zamiast kolejnych krzyży ludzie zgromadzeni na Krakowskim Przedmieściu przynieśliby tam np. tablicę, domagając się umieszczenia jej w miejscu krzyża. Zauważmy, że ruszenie takiej tablicy byłoby z politycznego punktu widzenia praktycznie niemożliwe lub bardzo trudne. W porozumieniu podpisanym przez przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, kurii warszawskiej i harcerzy była zresztą mowa o upamiętnieniu ofiar katastrofy.

Gdyby w całej sprawie chodziło tylko o pamięć o Smoleńsku, o kompromis byłoby znacznie łatwiej. W radiowej Trójce dywagowaliśmy na ten temat z Piotrem Semką, publicystą „Rzeczpospolitej”, i bez problemu doszliśmy do wspólnego wniosku, że dobrym rozwiązaniem byłaby tablica, na której przy nazwiskach osób wierzących pojawiałyby się symbole religijne – krzyże katolickie i prawosławne.

[srodtytul]Własność wyznawców[/srodtytul]

Warto jednak rozróżnić opinie wygłaszane przez samych „obrońców krzyża” i argumenty wysuwane w mediach w związku z tą sprawą. O ile np. prawicowi publicyści chętnie wybijają na pierwszy plan kwestię upamiętnienia ofiar katastrofy, o tyle ludzie zgromadzeni pod krzyżem jawią się raczej jako reprezentanci swoistej religijno-politycznej krucjaty, która ma – w ich odczuciu – doprowadzić do odnowy narodowej, odsunięcia od władzy rządu Tuska, do poznania „całej prawdy” o tym, co się stało pod Smoleńskiem. To dwie odrębne opowieści, ale mają jeden konkretny efekt i jeden wspólny cel: aby krzyż naznaczał kolejną instytucję publiczną i pozbawiał ją świeckiego charakteru.

Co do obaw związanych z zatarciem pamięci o smoleńskiej katastrofie i o prezydencie Lechu Kaczyńskim, to muszę przyznać, że ich nie rozumiem. Pamiętajmy, że prezydent Kaczyński został już uhonorowany symbolicznie, i to najbardziej, jak to w Polsce jest możliwe – pochówkiem na Wawelu. Dalszych, wykraczających ponad ten gest, postulatów i żądań upamiętnienia go nie potrafię zinterpretować inaczej niż jako próbę przeciągnięcia politycznego efektu żałoby.

W ramach porozumienia pomiędzy Kancelarią Prezydenta, kurią warszawską i harcerzami miała miejsce próba kompromisu w sprawie krzyża. Tego kompromisu należało się trzymać. Jeżeli bowiem dopuszcza się do rozbijania tego typu ustaleń, państwo okazuje swoją słabość. Tak też się stało i winę za to ponosi przede wszystkim Bronisław Komorowski. Zobowiązał się rozwiązać sprawę krzyża, a potem ustąpił pod wpływem krzyków i przemocy ze strony grupki fanatyków. Nie mam żalu do tych ludzi, tak jak nie miałbym żalu do grupy postulującej postawienie przed pałacem pomnika latającego spodka, ale państwo nie powinno się na to godzić, bo wtedy się ośmiesza.

Komorowski skompromitował swój urząd, pozwalając na podważenie jednego z podstawowych fundamentów państwa, czyli zapisanej w artykule 25. konstytucji zasady świeckości państwa. Moim zdaniem stawia to pod znakiem zapytania jego mandat do bycia zaprzysiężonym na prezydenta. Komorowski powinien zostać zaprzysiężony, dopiero gdy wyjaśni się sprawa krzyża spod pałacu. Wiele już było w Polsce nagięć na polu rozdziału Kościoła od państwa, ale krzyż na Krakowskim Przedmieściu jest jawną kpiną z konstytucyjnych zasad.

Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że Polacy mają długą tradycję stawiania krzyży. Czym innym była jednak walka o krzyż w Nowej Hucie, kiedy władze nie godziły się na swobodę kultu religijnego, a czym innym stawianie krzyży w instytucjach publicznych demokratycznego państwa polskiego. To ostatnie – to metoda oznaczania tych miejsc, w których się znajdują, jako niejako własności wyznawców partykularnej religii. Dlatego czym innym jest choćby krzyż postawiony niedawno na placu Piłsudskiego, który upamiętnia mszę koncelebrowaną przez Jana Pawła II

w 1979 roku, a czym innym ten spod Pałacu Prezydenckiego. Ten ostatni służy właśnie oznaczeniu pałacu, powiedzeniu: „to jest nasze miejsce, to jest nasz pałac”.

Utrzymanie krzyża na Krakowskim Przedmieściu odbywa się na tej samej zasadzie, jak było w przypadku krzyża na sali obrad Sejmu – pewnego rodzaju legalizowania status quo. Tym razem przy mniej lub bardziej otwartym poparciu polityków Prawa i Sprawiedliwości.

[srodtytul]Zyskają: Kościół i Komorowski[/srodtytul]

Mówi się w mediach: „krzyż nie powinien dzielić, powinien łączyć”. To wskazuje na kolejną funkcję krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Ma on, mianowicie, utrwalać łączność między symboliką państwową i narodową a religijną oraz pomiędzy tożsamością polską i katolicką, ma mówić: „naród polski stoi pod krzyżem i to jest jedyna prawda o polskim narodzie”. Jest to zatem, innymi słowy, próba narzucenia wszystkim krzyża jako symbolu narodowego.

W tak zdefiniowanej polskości nie ma dla mnie, i dla wielu innych (w tym także niektórych ofiar katastrofy), miejsca i dlatego na taką definicję nie może być mojej zgody. Symbole państwa i narodu to orzeł biały i biało-czerwona flaga. To jest właśnie minimum, które łączy Polaków. Ten krzyż nie służy ani upamiętnieniu ofiar katastrofy, ani odprawianiu kultu religijnego, jest natomiast wyrazem wizji wspólnoty narodowej wykluczającej część obywateli poza swój obręb. Dlatego ten krzyż w miejscu, które reprezentuje majestat polskiego państwa, to dla mnie o jeden krzyż za daleko.

Konflikt o krzyż pomaga budować obecną polityczną strategię PiS, ale ta strategia na dłuższą metę okaże się samobójcza. Głównym wygranym okaże się natomiast – wbrew dzisiejszym komentarzom – Kościół, który wystąpi w roli „koniecznego mediatora” między obrońcami krzyża a pozostałymi katolikami i władzą polityczną. Już dzisiaj wszyscy zdają się patrzeć na Kościół jako na męża opatrznościowego, zdolnego do powściągnięcia rozbuchanych emocji swoich wiernych, a nie instytucję zewnętrzną wobec państwa.

Także główny winowajca w tym sporze, Bronisław Komorowski, może na dłuższą metę zbić na nim kapitał polityczny – jeśli tylko zdoła narzucić narrację i będzie postrzegany jako ostatni bastion obrony przed radiomaryjnymi radykałami i PiS. Jeśli jednak do społeczeństwa dotrze rzeczywisty obraz sytuacji, jeśli po imieniu zostanie nazwany fakt, że Komorowski nie dopełnił w tej sprawie obowiązków, to może dojść do prawdziwej debaty nad obecnością Kościoła w życiu publicznym.

[i]not. Marceli Sommer[/i]

Ludzie zgromadzeni pod krzyżem to reprezentanci znanej już od połowy lat 90. opcji radykalnego katolicyzmu politycznego, skupionej wokół Radia Maryja. To ludzie przekonani, że są prześladowani we własnym kraju opanowanym przez zwolenników cywilizacji śmierci. Podejmują „heroiczną” walkę o własną godność i ojczyznę, nie zauważając, że prawo kształtowane jest tak, aby nie urazić Kościoła katolickiego, w szkołach za publiczne pieniądze nauczana jest religia, a w Sejmie wisi krzyż.

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości