Ludzie zgromadzeni pod krzyżem to reprezentanci znanej już od połowy lat 90. opcji radykalnego katolicyzmu politycznego, skupionej wokół Radia Maryja. To ludzie przekonani, że są prześladowani we własnym kraju opanowanym przez zwolenników cywilizacji śmierci. Podejmują „heroiczną” walkę o własną godność i ojczyznę, nie zauważając, że prawo kształtowane jest tak, aby nie urazić Kościoła katolickiego, w szkołach za publiczne pieniądze nauczana jest religia, a w Sejmie wisi krzyż.
[srodtytul]Naznaczyć instytucję[/srodtytul]
Wbrew pozorom wydaje mi się, że w analizie tego, co się działo w ostatnich tygodniach przed Pałacem Prezydenckim, grupa określana jako „obrońcy krzyża” nie jest jednak najistotniejsza. Dużo ważniejsze jest to, na co tej grupie pozwolono.
[wyimek]Komorowski skompromitował swój urząd, pozwalając na podważenie jednego z podstawowych fundamentów państwa,czyli zasady jego świeckości[/wyimek]
Rezultatem konfliktu o krzyż jest bowiem to, że po raz kolejny przesunięto granice tego, co dopuszczalne w relacjach między państwem a Kościołem i religią. Nie mogę się zgodzić z opinią, że spór o krzyż to tak naprawdę spór o pamięć o Smoleńsku. Gdyby tak było, to zamiast kolejnych krzyży ludzie zgromadzeni na Krakowskim Przedmieściu przynieśliby tam np. tablicę, domagając się umieszczenia jej w miejscu krzyża. Zauważmy, że ruszenie takiej tablicy byłoby z politycznego punktu widzenia praktycznie niemożliwe lub bardzo trudne. W porozumieniu podpisanym przez przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, kurii warszawskiej i harcerzy była zresztą mowa o upamiętnieniu ofiar katastrofy.