Wrzawę podnieśliby obrońcy praw człowieka, którzy wciąż nie tracą nadziei, że misje w Iraku i Afganistanie nie są tylko polowaniem na ludzi. Protestowaliby urażeni takim porównaniem weterani, a także Amerykanki, które nie przywykły do zestawienia „własna kobieta”, „własna chałupa”.

Obama nie bez powodu zakazał przecież nawet używania zwrotu „wojna z terrorem”. Pewnie dlatego autorem zdania o polowaniu nie jest on, ale prezydent Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski, który za pomocą tej malowniczej analogii przekonywał przywódcę USA do zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. Oczywiście, nie jest źle. Polski prezydent nie mówił o ofiarach z dziewic. Nie straszył też, że ma na Wawelu smoka i nie zawaha się go użyć. Mimo to sugestia, że jeśli Ameryka nie rzuci nam czegoś w zamian, może zapomnieć o Polakach w roli naganiaczy na talibów, nie brzmi profesjonalnie.

Sarmackiego ducha czuć było zresztą w Gabinecie Owalnym jeszcze wielokrotnie. Jeśli jednak Barack Obama nie chce być więcej traktowany niczym wasal polskiego prezydenta, to musi się jeszcze wiele nauczyć. Mógłby zacząć na przykład od lekcji polskiego. Bo to przecież wstyd, że w XXI wieku prezydenci Polski i USA wciąż nie mogą ze sobą rozmawiać bez tłumaczy.