Rz: Wczoraj odbył się pokaz, w lutym będzie premiera pana filmu „Czarny czwartek” o masakrze robotników w Gdyni 17 grudnia 1970 roku. Nie za wiele robi się ostatnio filmów o najnowszej historii?
Akurat wydarzenia grudniowe to jeden z najmniej znanych epizodów w powojennych dziejach Polski. Najdłużej skrywany, wymazywany wręcz z pamięci Polaków. Dlatego przystępując do pracy nad filmem o Grudniu '70 na Wybrzeżu, postanowiliśmy jak najwierniej przedstawić wydarzenia sprzed 40 lat. Scenarzyści skupili się na tym, co wydarzyło się w Gdyni, ponieważ w tym mieście doszło do największej tragedii. Chcieliśmy to przypomnieć, zainteresować współczesnego widza niedawną historią. Zależało mi jednocześnie na tym, żeby nie był to tylko film historyczny.
Historyk Jerzy Eisler mówił w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że to mocny film, bez upiększania historii.
Uważaliśmy, że ten film nie może oszukiwać widza. Przewidywałem, że użyję w nim archiwaliów – zdjęć z tamtego czasu. Wszystkie materiały filmowe były wówczas czarno-białe. My nagrywaliśmy film w kolorze, tak aby widz wiedział, że ogląda filmową rekonstrukcję prawdziwych wydarzeń. Pamiętam ogromną satysfakcję, kiedy w montażu zderzyłem nasz kolorowy materiał z czarno-białymi archiwaliami i obraz „skleił się” w jedną całość, nie wymagał żadnych dodatkowych zabiegów technicznych. Realizując nasz film, chcieliśmy pokazać emocje towarzyszące tamtym dramatycznym wydarzeniom. Emocje, a nie historia, są na pierwszym planie.
Emocje są ważniejsze od historii? Dlaczego?