Antoni Krauze o filmie Czarny grudzień

Rodzinom ofiar Grudnia ’70 nie zależy, żeby Wojciech Jaruzelski znalazł się w więzieniu. Oni chcą tylko sprawiedliwego wyroku. Chcą usłyszeć, że generał jest winien tamtej zbrodni – mówi reżyser filmu „Czarny czwartek”, Antoni Krauze

Publikacja: 04.01.2011 00:33

Antoni Krauze

Antoni Krauze

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Rz: Wczoraj odbył się pokaz, w lutym będzie premiera pana filmu „Czarny czwartek” o masakrze robotników w Gdyni 17 grudnia 1970 roku. Nie za wiele robi się ostatnio filmów o najnowszej historii?

Akurat wydarzenia grudniowe to jeden z najmniej znanych epizodów w powojennych dziejach Polski. Najdłużej skrywany, wymazywany wręcz z pamięci Polaków. Dlatego przystępując do pracy nad filmem o Grudniu '70 na Wybrzeżu, postanowiliśmy jak najwierniej przedstawić wydarzenia sprzed 40 lat. Scenarzyści skupili się na tym, co wydarzyło się w Gdyni, ponieważ w tym mieście doszło do największej tragedii. Chcieliśmy to przypomnieć, zainteresować współczesnego widza niedawną historią. Zależało mi jednocześnie na tym, żeby nie był to tylko film historyczny.

Historyk Jerzy Eisler mówił w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że to mocny film, bez upiększania historii.

Uważaliśmy, że ten film nie może oszukiwać widza. Przewidywałem, że użyję w nim archiwaliów – zdjęć z tamtego czasu. Wszystkie materiały filmowe były wówczas czarno-białe. My nagrywaliśmy film w kolorze, tak aby widz wiedział, że ogląda filmową rekonstrukcję prawdziwych wydarzeń. Pamiętam ogromną satysfakcję, kiedy w montażu zderzyłem nasz kolorowy materiał z czarno-białymi archiwaliami i obraz „skleił się” w jedną całość, nie wymagał żadnych dodatkowych zabiegów technicznych. Realizując nasz film, chcieliśmy pokazać emocje towarzyszące tamtym dramatycznym wydarzeniom. Emocje, a nie historia, są na pierwszym planie.

Emocje są ważniejsze od historii? Dlaczego?

Żeby widz nie pomyślał sobie: To przecież wydarzenia sprzed 40 lat. Co ja się będę tym przejmował. Chciałem, żebyśmy poczuli się jak bohaterowie filmu. Jeden z uczestników masakry na przystanku Gdynia Stocznia Adam Gottner dostał sześć pocisków w lewą stronę klatki piersiowej i żyje do dziś. A główny bohater Brunon Drywa otrzymał jeden pocisk w plecy i zginął. O takich przypadkach i towarzyszących im emocjach opowiada film „Czarny czwartek”.

Miał pan jakiś osobisty powód, żeby nakręcić film o wydarzeniach na Wybrzeżu?

Rzeczywiście, z Grudniem '70 wiąże się moja osobista historia. Miałem wtedy 30 lat. Byłem na początku mojej drogi zawodowej.

O tym, co wydarzyło się na Wybrzeżu, dowiadywaliśmy się z zagranicznych radiostacji. Informacje były skąpe, bo Trójmiasto było odcięte od reszty kraju. Dopiero po gdyńskiej masakrze wystąpił w telewizji premier Cyrankiewicz. Przedstawił kłamliwą wersję wydarzeń, w której ofiary miały strzelać do wojska i milicji. Prawdę o Grudniu '70 przekazała Barbara Seidler. Ale jej reportaż ukazał się w „Życiu Literackim” dopiero po kilku miesiącach. W dodatku ocenzurowany.

Kiedy dowiedział się pan, jak było naprawdę?

W pierwszej połowie stycznia 1971 r. pojechałem do Gdańska.

Pamiętam spalony gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, nadpaloną fasadę dworca, ślady po walkach, które toczyły się na ulicach. Czułem unoszący się w powietrzu swąd spalenizny pomieszany z gazem łzawiącym.

I rozmawiał pan wtedy z ludźmi...

Za rozmowy o tamtych wydarzeniach można było być pobitym albo wsadzonym do więzienia. Ale miałem w Sopocie przyjaciół, którzy mi o wszystkim opowiedzieli. To była długa, wstrząsająca rozmowa.

Pamiętam łzy w ich oczach, kiedy przysięgali, że nigdy nie zapomną tego, co się wtedy wydarzyło. Byli świadkami przegranej, bo Trójmiasto spacyfikowano, ale ja miałem wrażenie, że rozmawiam z wolnymi ludźmi, którzy przestali się bać. Dlatego, kiedy po blisko 40 latach od tamtej rozmowy zadzwonił do mnie Mirosław Piepka, syn tych przyjaciół z Sopotu, i zaproponował współpracę przy filmie o Grudniu '70, natychmiast się zgodziłem. Obaj scenarzyści, Mirosław Piepka i Michał Pruski, jako licealiści widzieli to, co wydarzyło się w Gdyni 17 grudnia. Ten dzień nazwano później czarnym czwartkiem.

Winnych doprowadzenia do masakry do dziś nie ukarano.

Od ponad dziesięciu lat toczy się proces o sprawstwo kierownicze strzelania do robotników w grudniu 1970 roku. Na ławie oskarżonych nie ma tych, którzy wykonywali rozkazy. Mimo to przez te wszystkie lata nie zapadł żaden wyrok. A kiedy prezydent Bronisław Komorowski podczas obchodów 40. rocznicy Grudnia '70 w Gdyni przypominał o tej niesprawiedliwości, przerwały mu gwizdy i buczenie...

Bo prezydent, choć objął honorowy patronat nad pana filmem, to zaprosił też Jaruzelskiego na posiedzenie RBN...

Mam nadzieję, że prezydent zna „Czarny czwartek”. A dla bohaterów naszego filmu zaproszenie Wojciecha Jaruzelskiego, jednego z głównych oskarżonych we wspomnianym procesie, przez Bronisława Komorowskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, musiało być bardzo bolesne.

Dotąd nie ma wyroku potwierdzającego winę generała Jaruzelskiego. Pan w filmie też go nie obarcza odpowiedzialnością.

W grudniu 1970 roku Wojciech Jaruzelski był ministrem obrony narodowej. Bez jego rozkazu żołnierze nie użyliby ostrych naboi do zaprowadzenia porządku na ulicach polskich miast. W „Czarnym czwartku” generał nie występuje, bo scenarzyści skupili się na posiedzeniu Biura Politycznego, którego Jaruzelski nie był jeszcze członkiem. Został nim po objęciu władzy przez Edwarda Gierka. Z tego, co wiem, poszkodowanym i rodzinom ofiar nie zależy, żeby Wojciech Jaruzelski znalazł się w więzieniu. Oni chcą tylko sprawiedliwego wyroku. Chcą usłyszeć, że generał Jaruzelski jest winien tamtej zbrodni.

Pan z historią rozlicza się tym filmem...

Film nikogo nie rozlicza. Pokazuje tylko wiernie wydarzenia sprzed 40 lat. Wnioski wyciągną widzowie. Po przeczytaniu wielu dokumentów związanych z wydarzeniami Grudnia ‘70 nabrałem przekonania, że Wojciech Jaruzelski swoimi decyzjami pomagał w przeprowadzeniu zmian na stanowisku pierwszego sekretarza KC. Chodziło o skompromitowanie Władysława Gomułki. Nikt się wtedy nie liczył z ceną, jaką zapłacili za to Polacy.

Ogromną cenę zapłaciły też rodziny ofiar.

Z tego, co wiem, wszyscy uczestnicy wydarzeń byli inwigilowani. Szykanowano ich, wyrzucano z pracy albo przesuwano na gorsze, mniej płatne stanowiska. Przez wiele lat zapalenie znicza obok przystanku Gdynia Stocznia karano więzieniem. Dlatego tak wielu ludzi uciekło z Wybrzeża.

O ofiarach Grudnia '70 zaczęto głośno mówić po dziesięciu latach podczas sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiła „Solidarność”, było postawienie pomników Ofiar Grudnia w Gdańsku i Gdyni. Po wprowadzeniu stanu wojennego Grudzień '70 znowu stał się tematem zakazanym.

Antoni Krauze jest reżyserem i scenarzystą, autorem m.in. filmów „Monidło” (1963), „Palec boży” (1972), „Prognoza pogody” (1982), „Dziewczynka z Hotelu Excelsior” (1988, według opowiadania Eustachego Rylskiego) i „Akwarium” (1995, według książki Wiktora Suworowa)

Rz: Wczoraj odbył się pokaz, w lutym będzie premiera pana filmu „Czarny czwartek” o masakrze robotników w Gdyni 17 grudnia 1970 roku. Nie za wiele robi się ostatnio filmów o najnowszej historii?

Akurat wydarzenia grudniowe to jeden z najmniej znanych epizodów w powojennych dziejach Polski. Najdłużej skrywany, wymazywany wręcz z pamięci Polaków. Dlatego przystępując do pracy nad filmem o Grudniu '70 na Wybrzeżu, postanowiliśmy jak najwierniej przedstawić wydarzenia sprzed 40 lat. Scenarzyści skupili się na tym, co wydarzyło się w Gdyni, ponieważ w tym mieście doszło do największej tragedii. Chcieliśmy to przypomnieć, zainteresować współczesnego widza niedawną historią. Zależało mi jednocześnie na tym, żeby nie był to tylko film historyczny.

Pozostało 88% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości