Jedynym winnym afery hazardowej okazał się były szef CBA Mariusz Kamiński oskarżony o to, że podejmował działania... zgodne z decyzjami sądu i prokuratury.

Wiem, że przeciw Kamińskiemu prowadzone jest śledztwo w innej sprawie – ale tak naprawdę oskarżony jest on o zwalczanie korupcji, co w III RP jest zbrodnią fundamentalną. Uświadomiono to też agentowi Tomkowi. Żadnego zarzutu postawić mu nie było można, jego "ofiarom" zaś mimo wszystko trzeba było sprawy wytoczyć – ale przecież cieszą się one opieką środowisk opiniotwórczych i mediów, więc to agenta potępiono.

Premierowi Tuskowi nie sposób odmówić konsekwencji. W jego rządzie nikt za nic odpowiadać nie będzie. Trochę przesadzam, bo gdy powywieszali się już wszyscy skazani w sprawie Olewnika, ustąpił minister Zbigniew Ćwiąkalski, który niemalże ogłosił prawo więźniów do samobójstwa za podstawowe prawo człowieka. Ale to już stara sprawa, a Ćwiąkalski nie był człowiekiem Platformy. Natomiast ministrowie zamieszani w aferę hazardową (być może uda mi się uniknąć odpowiedzialności za to, że nie napisałem "w tak zwaną aferę") zostali tylko przesunięci – tak tłumaczył to premier – na inne ważne stanowiska.

Wprawdzie Donald Tusk ogłosił, że szef resortu skarbu Aleksander Grad odejdzie, jeśli nie znajdzie nabywcy na Stocznię Gdańską, ale potem premier oświadczył, że mylił się, grożąc, że odwoła ministra. Za katastrofę smoleńską nie odpowiedział nikt, a jeden z tych, którzy powinni, został nagrodzony. I nie ma sensu powtarzać, że w każdym cywilizowanym kraju za tragedię bez porównania mniejszą musiałyby polecieć głowy osób ważnych.

III RP jest awangardą. Zbudowano ją przecież na zakwestionowaniu odpowiedzialności za PRL. W konsekwencji wyemancypowaliśmy się od odpowiedzialności, a więc od etyki, polityki i jeszcze paru rzeczy. Nic dziwnego, że premier, który otwarcie to głosi i sam w tej kwestii świeci przykładem, jest u nas tak kochany.