Rz: Gdzie pan był w sierpniu 1980?
Może wyda się to niewiarygodne, ale w Gdańsku. Byłem zbyt młody, by brać czynny udział w jakichkolwiek wydarzeniach. Jako dziecko byłem jednak świadkiem początków strajku na Wybrzeżu oraz karnawału „Solidarności”. Do Berlina Zachodniego wyjechałem z matką w 1979 r., ale utrzymywałem kontakt z rodziną i przyjaciółmi, przyjeżdżałem na wszystkie wakacje do Trójmiasta. W Gdańsku na osiedlu Przymorze spędziłem część dzieciństwa. Chodziłem do klasy z córką Krzysztofa Wyszkowskiego. Oczywiście wtedy nie miałem świadomości, kim jest jej ojciec.
Pochodzi pan z rodziny polsko-irackiej, mieszka zaś w Berlinie i ma niemieckie obywatelstwo...
Czuje się Polakiem, moja matka jest Polką, moja żona pochodzi z Poznania, z moim irackim ojcem rozmawiam po polsku. Bardzo mnie interesują irackie korzenie mojej rodziny, jako dziecko cztery lata żyłem w Iraku. Od ponad 30 jestem zaś związany z Berlinem, stałem się świadkiem historycznych przemian w tym mieście, polubiłem tę metropolię na niemiecko-polskim pograniczu, aczkolwiek musiało minąć wiele czasu, abym się w niej dobrze poczuł. Jestem wdzięczny za wielokulturowe bogactwo mojej rodziny. Wielokulturowość w dzisiejszym świecie jest raczej wartością. Nie waham się powiedzieć, że „Solidarność”, choć tak bardzo wyrosła z polskości, była ruchem uniwersalnym, inspirującym nie tylko dla ludzi z europejskiego kręgu kulturowego. Choć sam jestem osadzony w kilku kulturach, najsilniejsze więzi czuję z Polską. Kiedy przed upadkiem komunizmu zdecydowałem się osiąść w Berlinie, dokonałem wyboru. Zrezygnowałem z brzmiącego bliskowschodnio nazwiska ojca, bo w Niemczech bywa to przeszkodą. Ale nie chciałem udawać rdzennego Niemca, więc postanowiłem przyjąć nazwisko brzmiące po polsku. Moi rodzice popierali ten wybór.
Gdzie zastał pana stan wojenny?