Im bliżej wyborów, tym śmieszniejsza staje się błazenada, jaką funduje nam rząd Donalda Tuska. Oto premier chwyta za róg bawoli i dmie w niego z całej siły, by świat usłyszał, jak wielka dzieje mu się krzywda. Bo jedna z partii opozycyjnych chce odwołania zadufanego w sobie i przeczącego co chwilę nie tylko słowom wybitnych ekonomistów, ale także nawet własnym sprzed tygodnia, ministra finansów. Bo druga z partii opozycyjnych chce odwołania innego ministra, który po nagłym ataku Kataru przejdzie do historii jako zarządca skarbu z alergią na sensowne prywatyzacje. Tusk wie, że obaj utrzymają stołki, bo większość posłów działa dziś na pilota: podnieś rękę, naciśnij przycisk, idź do domu, czekaj na sms-a – wystarczą cztery guziki. Ale premier drży na myśl, że krytykować będzie go teraz nie tylko PiS. "Czerwoni zdradzili" - szepcze się w ławach poselskich PO.
Kiedyś wystarczyło wypuścić z klatki schodowej Palikota, by rzucił się z rozwartą paszczą na każdego, kto śmiał podnieść rękę na pana Tuska, a dziś? Niesiołowski siwieje z braku nowych odzywek, Kutz nie potrafi zdania sklecić, by mu nie skoczyło ciśnienie, a Nitras szkoli się z propagandy tak namiętnie, że sam padł jej ofiarą podczas wykładu mistrza z Nowego Meksyku, który wkręcił platformerskich spryciarzy jak kołki w ścianę. Dlatego Tusk nie czeka i przystępuje do kontrataku.
Wnioski o dymisje swoich ministrów nazywa zaczynem koalicji SLD i PiS. Trudno uwierzyć, że wierzy w tę koalicję. Raczej w totalną głupotę swojego elektoratu, który przynajmniej w części pakuje się już do szalup ratunkowych i rezygnuje z dalszego rejsu na platformerskim Titanicu. Więc Tusk nawołuje: „Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują - chociaż niebo nie ma z tym nic wspólnego - że są plany bardzo konkretnej współpracy pomiędzy panami Napieralskim i Kaczyńskim, nie tylko jeśli chodzi o wota nieufności, chociaż w tym przypadku bardzo harmonijnie podzielili się rolami, ale także o przyszłość po wyborach. Ja uważam, że to jest bardzo realny problem. W mojej ocenie współpraca SLD i PiS, i planowane wspólne działania także po wyborach to realne zagrożenie”.
Czy zwrócili Państwo uwagę na to doskonałe wplecenie nieba w kwestie stricte polityczne? Następnym razem premier nazwie PiS mocami piekielnymi, a SLD potomkami Lucyfera. On zaś – archanioł Donald na czele anielskich zastępów PO i PSL chce tylko jednego – żeby tu na ziemi żyło się lepiej. „Za kilka miesięcy Polacy staną przed wyborem - albo poprą rządzącą koalicję PO-PSL z jej wszystkimi zaletami i wadami, albo rodzącą się koalicję PiS i SLD, charakteryzującą się niechęcią do tego, co jest polskim sukcesem” – tako rzecze szef szefów, a kto się temu sprzeciwi, będzie się smażył na grillu. Wtrącić trzy grosze do kolejnej ściemy premiera, byłoby niegodne. Dwa wystarczą.
Po pierwsze Tusk, wspominając o koalicji rządowej zapomniał do PO i PSL dodać kilku równie ważnych skrótów, spośród których szczególnie ważny będzie brzmiał: TVN. Jeśli telewizja Piotra Waltera poświęca kolejne wejścia w „Faktach” na uprawdopodobnienie każdej bzdury rzuconej przez Tuska, a wczoraj trąbiła o koalicji SLD i PiS, to czy rozszyfrowanie TVN jako Tusk Vision Network pozostaje krzywdzące? A to przecież, jak wiadomo, jedynie wisienka na wielkim torcie z prorządowymi wiadomościami do dmuchania. Kiedyś, gdy kamery śledziły budowę mostu, a potem pokazywano to w Polskiej Kronice Filmowej, normalni ludzie mówili, że to komunistyczna propaganda. Dziś TVN-owski śmigłowiec za ciężkie pieniądze jest wykorzystywany do tego, by pokazać kolejne etapy budowy na kolejnych budowach etapu, bo przecież mądrość etapu jest najważniejsza.