Nowy dowódca 36. Pułku to oficer, któremu ufa minister. Jak rozumiemy, ma zaprowadzić porządek w pułku. Być menedżerem, a nie dżokejem.
Fajnie, ale taki model nie obowiązuje w żadnym cywilizowanym kraju. Nie ma takiej praktyki.
Łatwo krytykować. A pan kogo postawiłby na czele takiego pułku, skoro w Polsce tylko dwóch czy trzech lotników wojskowych ma uprawnienia do pilotowania Tu-154M?
To nie do końca tak. Wielu doświadczonych pilotów z pułku odeszło do cywila. Latają w renomowanych liniach lotniczych, mają stopnie wojskowe, ale są w rezerwie. W ubiegłym roku były propozycje, by niektóre z tych osób wróciły do czasu uporządkowania sytuacji w pułku. Nie skorzystano z niej. Rozumiem, że lepiej jest korzystać z „zaufanych oficerów", a ignorować ludzi łączących doświadczenie z wojskowego lotnictwa transportowego i ogromny staż w lotnictwie cywilnym.
Mówi pan propozycje: propozycje od kogo?
Nie mogę zdradzać szczegółów, ale takie propozycje kierowano do Dowództwa Sił Powietrznych i MON. Jeśli panowie pytają, co mnie bulwersuje rok po katastrofie, to awanse ludzi odpowiedzialnych za szkolenie w siłach powietrznych. Szef szkolenia został awansowany z Dowództwa Sił Powietrznych do Sztabu Generalnego. To kop w górę. Może dostanie jeszcze jedną gwiazdkę? Dowódca eskadry z 36. Pułku, który podpisał rozkaz wylotu tupolewa, awansował niedawno do Dowództwa Sił Powietrznych.
Sprawa lądowania jaka-40 10 kwietnia w Smoleńsku, kiedy pogoda była poniżej dopuszczalnych minimów, trafiła do prokuratury. Zdecydował o tym nowy dowódca Sił Powietrznych. Wcześniej komisja wojskowa, która badała sprawę, uznała, że wszystko było ok. Chyba jakieś wnioski zostały wyciągnięte?
Gratuluję optymizmu. Powtarzam od roku, że to, co się stało w Smoleńsku, to wynik działania złego systemu szkolenia i notorycznego przyzwolenia na łamanie procedur. Tu się niewiele zmienia. To, co robi minister Bogdan Klich, to zmierzanie do nowego Smoleńska.
Co pan ma na myśli?
Zawsze w jednostkach przewożących VIP-ów latają najbardziej doświadczeni piloci, a dowódcami są najlepsi z najlepszych. Tymczasem w 2008 r. zerwano w pułku ciągłość szkolenia i dowodzenia. Niestety, rok po tragedii jest tak samo jak przed tragedią. To obciąża szefa MON. Pytałem ministra, dlaczego zrobił dowódcą człowieka, który nie ma papierów na latanie odrzutowcami. Odpowiedział, że rozważa się wyszkolenie go na takie samoloty... To czekanie na kolejną katastrofę.
A pan co by zrobił na miejscu Klicha?
Nie jestem jego suflerem.
Rozwiązałby pan 36. Pułk?
Nie, ale sytuacja w jednostce wymaga radykalnych działań. Piloci muszą mieć uprawnienia pilotów maszyn cywilnych, być przeszkoleni także według procedur bezpieczeństwa obowiązujących w liniach pasażerskich.
Powinni latać według cywilnych procedur? Najważniejsi politycy w państwie się wściekną. Który minister będzie chciał słuchać: „Nie polecę, bo lotnisko jest nie takie", „Nie polecę, bo już dziś za długo jestem w pracy". Minister chce dolecieć, a żołnierz ma wykonać rozkaz. To wygodne.
Co innego wojskowa dyspozycyjność, a co innego procedury bezpieczeństwa. Te powinny być przestrzegane bezwzględnie. Obecnie VIP-ów wożą w większości załogi cywilne. Dlatego możemy sobie posłuchać krążących w LOT anegdotek, jak to ponoć minister Sikorski strofował ówczesnego marszałka Bronisława Komorowskiego podczas lotu cywilnym embraerem do Afganistanu w czerwcu 2010: „Bronek ty o tym... lepiej nic nie mów, bo się na tym nie znasz". Kiedy VIP-y były wożone przez wojsko, takie historyjki nie wyciekały.