Pomijając już fakt, że wieszczący nowe, bałkańskie rozszerzenie komentatorzy popełniają faux pas – Chorwaci od lat dystansują się od bałkańskiej składowej swojej tożsamości – uprawniona wydaje się teza odwrotna: oto stworzona została właśnie kolejna unijna flanka. Zwolennicy tezy o „długim trwaniu" mogliby uśmiechnąć się pod nosem. Ostatecznie niemal tak samo biegła przez kilkaset lat granica habsburskiej marchii wojennej. Kolejne państwa postjugosłowiańskie – podzielona w stopniu uniemożliwiającym funkcjonowanie Bośnia; przykuta do utraconego Kosowa Serbia; de facto dwunarodowa, łącząca w sobie skazy Bośni i Kosowa Macedonia czy Kosowo, wielu kojarzące się z potiomkinowską wioską – są ostatnim bagażem, jaki Unia chciałaby brać na pokład.

Nietrudno też wyobrazić sobie napięcia, jakie spowoduje akcesja na Bałkanach i w samej Chorwacji. 600-tysięczna rzesza Chorwatów w Bośni, trzymająca się na uboczu sarajewskiej polityki i znajdująca się w złej kondycji gospodarczej, jeszcze boleśniej odczuwać będzie swą sytuację. Zapewne, większość z tych ludzi znajdzie ostatecznie sposób, by osiąść w unijnej Chorwacji. Dopóki tego jednak nie zrobi, tkwić będzie z nosem przy szybie, jeszcze mniej angażując się w sprawy Bośni, ukazując tym samym, jak pozorna jest tamtejsza wielonarodowość, której odtworzenie zamarzyło się dyplomatom Zachodu. Opuściwszy zaś Bośnię – zostawią pustkę.

Chorwacja jako członek UE będzie mieć silniejszą kartę przetargową w toczonych przede wszystkim z Serbią sporach o przeszłość. Tę z II wojny światowej i tę bliższą, dotyczącą choćby operacji „Burza", podczas której wygnano z Chorwacji przeszło ćwierć miliona Serbów. Jest też rozprawa przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, gdzie Belgrad i Zagrzeb oskarżają się wzajemnie o ludobójstwo – i w każdej z tych spraw niechęć do Chorwacji rzutować będzie w Serbii na niechęć do Unii.

Warto wreszcie zastanowić się nad kształtem kampanii propagandowej, jaka rozgorzeje w Chorwacji przed referendum akcesyjnym. Niewiele jest w tym kraju powodów do niechęci do UE – ale niedawne skazanie generała Ante Gotoviny zatrzęsło szybami w Zagrzebiu i podniosło odsetek osób niechętnych akcesji do 40 procent. Można się obawiać, że „sprawa Gotoviny" w dalszym ciągu galwanizować będzie emocje wobec UE. Jego wizerunek odgrywa bowiem analogiczną rolę, jak gen. Ratko Mladicia w Serbii. W krajach, które nie wypracowały języka racjonalnej debaty o wadach i zaletach członkostwa w Unii, uznanie dla ściganych przez „Zachód" przestępców wojennych jest najpopularniejszym sposobem na wyrażenie dystansu wobec Brukseli. Dopóki więc eurorealiści różnych odcieni – CSU i PiS, Vaclav Klaus i Viktor Orban – nie znajdą drogi do swoich potencjalnych partnerów w Belgradzie i Zagrzebiu, kwestia akcesji Bałkanów do UE nadal relacjonowana będzie językiem unijnej propagitki.