Nawet publicyści życzliwi Platformie Obywatelskiej często wskazywali, że premier winien był zdymisjonować B. Klicha jako ministra odpowiedzialnego politycznie za to, co się dzieje w polskich siłach zbrojnych, w tym w słynnym 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego - jednostce zapewniającej loty krajowe i zagraniczne najważniejszym przedstawicielom polskich władz. Nie licząc osobników fanatycznie oddanych partii D. Tuska (i tak samo nienawidzących PiS), wszyscy intuicyjnie czują, że odejście ministra obrony i szefa Biura Ochrony Rządu byłoby minimalną i pożądaną reakcją na ogrom tragedii, jaka spotkała Rzeczpospolitą dnia 10 kwietnia 2010 r.
Ani sami zainteresowani, ani ich przełożony - D. Tusk, wbrew tym opiniom, nie poczuwali się dotychczas do oczekiwanego gestu; zaszczyty, apanaże związane z piastowaniem najważniejszych funkcji w administracji rządowej, wreszcie personalno-biznesowe układziki przeważyły szalę. Pokazały zarazem podwójne standardy panujące w rządzie; nie sposób bowiem dostrzec logikę w tłumaczeniach Tuska nad motywami odwołania z rządu ministra Z. Ćwiąkalskiego i pozostawienia w nim B. Klicha; wszak podstawa - odpowiedzialność polityczna - jest w obu przypadkach analogiczna. Przypomnijmy przy okazji "imponujący" bilans ministrowania psychiatry z Krakowa: łącznie, w okresie od objęcia przez niego urzędu, tylko w wyniku katastrof lotniczych zginęło 121 osób (styczeń 2008 - katastrofa wojskowej CASY, w której zginęło 20 osób; luty 2009 - spada wojskowy helikopter Mi-24D, ginie jeden pilot; marzec 2009 - rozbija się samolot Bryza - giną 4 osoby; kwiecień 2010 - 96 osób ponosi śmierć w wyniku katastrofy Tupolewa 154 M).
Mimo, że decydenci rządowi zdają sobie świetnie sprawę z tych kompromitujących danych (polskie wojsko, administracja publiczna najwyższego szczebla, nie poniosły tak dotkliwych strat ludzkich od zakończenia II Wojny Światowej), nie opuszcza ich dobre samopoczucie, przeświadczenie o swej wyjątkowości i niewzruszalności.