Ciężko formułować alternatywne pomysły na integrację, bo tak znaczna część elity europejskiej poszła w stronę głębszej współpracy, że konkurencyjnych wersji w Brukseli prawie się nie formułuje. Już traktat lizboński był na to dowodem. Ja wolałbym luźniejszą,  „angielską” Unię, która koncentruje się na znoszeniu barier i zaleceniach dla krajów korzystnych dla przedsiębiorczości.

Z taką wizją łączy się mniejsza redystrybucja pieniędzy, bo taka Unia miałaby mniejszy budżet. Widzę tu sprzeczność  w stanowisku polskiej prawicy – PiS mówi: ani kawałka suwerenności, ale silnie akceptuje znaczenie solidarności. A jak są duże pieniądze, to pojawia się i pokusa, by ci, którzy je dzielą, kontrolowali instytucje, które obdarowują. W tym sporze stanowiska i opozycji, i rządu są nie do końca spójne, ale niepokój, który wyraża prawica jest i moim niepokojem.

Polską racją stanu jest, żeby wszelkie decyzje były maksymalnie jawne i przedyskutowane i żebyśmy nie wychodzili przed europejski szereg. Wystąpienie Sikorskiego akurat w Berlinie ma symboliczne znaczenie – wpisał się w rolę prymusa w bardzo kontrowersyjnej konkurencji.

Tak, w tej konkretnej debacie PiS trafniej definiuje polską rację stanu. To nie znaczy, że po drugiej stronie mamy do czynienia ze zdradą. Ale rząd mógł potraktować  obywateli poważniej - z szacunkiem dla innych poglądów polskie elity mają kłopot. Mówi się, że silna i bezpieczna Unia nie może być do końca demokratyczna, i tu mamy od razu ilustrację tej tezy, zbyt drastyczną.

W dodatku dla Polaków suwerenność jest może  ważniejsza niż dla innych narodów, bo dłużej jej nam odmawiano. Zaskakiwanie nas terapią szokową to droga donikąd.