Była to dość karkołomna konstrukcja logiczna. Ale jeśli politycy Platformy polubili to słownictwo, to mogę im wskazać inną możliwość jego użycia, nie łączącą się z koniecznością aż tak nowatorskiego definiowania słowa "zdrada".
Bo list, skierowany do ambasadora Rosji przez klub Ruchu Palikota, wyczerpuje wprawdzie nie prawne, ale za to bardzo tradycyjne polskie rozumienie tego słowa. Doprawdy, nawet komuś, u kogo (tak jak u mnie) atak na rosyjskich kibiców budzi oburzenie i wstyd, trudno bez wielkiego wysiłku powstrzymać się przed skojarzeniami z Targowicą, kiedy czyta wysłany do przedstawiciela obcego mocarstwa dokument o charakterze jawnego donosu na własnych rodaków (nie wiem, czy w słowniku palikotowców istnieje to ostatnie słowo, ale użyję go z przyzwyczajenia). Trudno bowiem inaczej niż jako donos określić słowa o "grupie bandytów, inspirowanych przez środowisko związane z PiS, Radio Maryja oraz Solidarni 2010".
Palikot doskonale wie, że równie ważne jak to, co się mówi, ważne jest gdzie i do kogo to się mówi. Skoro mimo tej wiedzy zdecydował się skierować takie publiczne pismo do ambasadora Rosji, to jak rozumiem chciał po raz kolejny kogoś sprowokować. Mnie sprowokował do przypomnienia sobie, jak to dzień po ostatnich polskich wyborach parlamentarnych w siedzibie Agencji RIA "Nowosti" w Moskwie odbywał się telemost z Warszawą, poświęcony temu wydarzeniu. Wszystkie polskie partie polityczne wysłały na tę konferencję swoich posłów, specjalizujących się w problematyce międzynarodowej. I tylko Ruch Palikota reprezentowany był na poziomie znacznie wyższym. Osobiście przez swojego lidera...
Dlaczego podjął wtedy taką decyzję? I dlaczego teraz wysłał donos do ambasadora? Nie wiem, ale skoro liderzy Platformy są aż tak wyczuleni na wszelkie przejawy narodowej zdrady, to teraz mogliby chociaż zadać publicznie te pytania.