Od poglądów Gowina odciął się premier Donald Tusk w wywiadzie dla „Polityki". Frontalnie zaatakował go wiceszef Platformy Grzegorz Schetyna. Jedna z gazet wylicza wszystkie rzekome porażki ministra sprawiedliwości, zaś druga wyszukuje afery finansowe w jego resorcie. Na dodatek lewicowi publicyści apelują do szefa rządu o zdymisjonowanie Gowina ze stanowiska ministra sprawiedliwości. To wszystko zaledwie jeden tydzień.
Czy to oznacza koniec Jarosława Gowina, o którym jeszcze niedawno mówiono, że staje się osobą numer dwa w Platformie? Atak z tak
wielu stron nie jest przypadkowy. Powody są różne, choć mianownik jest wspólny – wyraźny wzrost znaczenia konserwatysty z Krakowa, który nie tak dawno uchodził za intelektualistę zabłąkanego w świecie polityki.
Skoro tak wiele energii przeznacza się na atakowanie Gowina, znaczy to jedno – stał się realnym graczem, czyli potencjalnym zagrożeniem. Ataki są logiczną konsekwencją tego faktu.
Anty-Gowinowy front nie jest spójny. Każdy z uczestników tej doraźnej koalicji ma inne cele. Najgroźniejsza oczywiście jest krytyka ze strony Donalda Tuska, bo od łaski premiera zależy kariera każdego polityka PO. Tusk skrytykował Gowina za sprzeciw wobec podpisania konwencji Rady Europy ws. przeciwdziałania przemocy. Postawę Tuska zinterpretowano jako sukces tzw. skrzydła liberalnego w PO i klęskę konserwatystów. Na szczęście dla Gowina jest to zdarzenie jednorazowe i niewiążące się z dalszymi konsekwencjami.