Solidarna Polska w najśmielszych snach nie marzyła, że jej projekt zaostrzający ustawę aborcyjną dojdzie aż do trzeciego czytania.
A jednak dzięki nadspodziewanie dużej grupie konserwatystów w PO projekt przeszedł do dalszych prac, a Donald Tusk musiał w trybie ekstraordynaryjnym ratować sytuację. Marszałek Sejmu Ewa Kopacz zdecydowała, że drugie czytanie ustawy i ostateczne głosowanie w tej sprawie odbędzie się dzień po posiedzeniu komisji. Na samym posiedzeniu próbę dyskusji o istocie ustawy zduszono w zarodku. A jeszcze przed drugim czytaniem odbyło się w klubie spotkanie instruujące, czego od posłów oczekuje Donald Tusk.
W rezultacie zaledwie 14 konserwatystów PO zdecydowało się poprzeć zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, a 8 wstrzymało się od głosu. To aż o 46 osób mniej niż w głosowaniu przed dwoma tygodniami, które przesądziło o przesłaniu projektu Solidarnej Polski do dalszych prac.
Trudno się dziwić, że posłowie zmienili zdanie, skoro Tusk już podczas poprzedniego posiedzenia Sejmu zaznaczył, że jeżeli komuś się nie podobają zasady obowiązujące w Platformie, ten może głosować przeciwko wotum zaufania dla rządu. Chętnych w PO nie było.
Jednak tak bezpośrednia ingerencja Donalda Tuska w sumienia posłów oraz wybieg zastosowany w sprawie in vitro oznaczają, że szef rządu naprawdę się przestraszył: że partia wymyka mu się z rąk, że może dojść do rozłamu na tle światopoglądowym, i że przedłużająca się debata aborcyjna przyniesie szkody wizerunkowe. Zresztą one już są. Wielu wyborców PO nie posiadało się ze zdumienia, że oddali głos na tak bardzo konserwatywną partię, a część środowisk liberalnych otwarcie stwierdziła, że nie ma już po co głosować na PO.