Orzeł na miarę naszych potrzeb

Najnowsza kampania społeczna „Gazety Wyborczej" łączy stygmatyzowanie oponentów politycznych z fantazjami o rewolucji kulturowej. Orzeł może, oczywiście, brać udział w podobnych przedsięwzięciach. Ale czy naprawdę musi? – pyta publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 25.04.2013 23:15

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

My, Polacy, mamy problem z wolnością – napisał Jarosław Kurski, inicjując 17 kwietnia wspólną kampanię społeczną swojej gazety i Programu Trzeciego Polskiego Radia, która uzyskała patronat honorowy prezydenta RP. – Umiemy się za nią bić, ale nie potrafimy się nią cieszyć".

Kampania „Orzeł może" ma trwać od 2 maja do 4 czerwca – od Dnia Flagi po rocznicę wyborów 1989 roku, czyli „Święto wolności". To dość długo, ale też zamiary organizatorów są ambitne. „Zamierzamy rozprawić się ze stereotypem Polaka – nadętego pesymisty, smutasa, który wszystko ma wszystkim za złe" – pisze zastępca redaktora naczelnego „Gazety".

Idzie więc o zmianę wizerunku? Pewnie tak, ale nie tylko. „Gdyby część polskiej prawicy brać poważnie, musielibyśmy uznać, że nadal tkwimy pod zaborami (...), że targowica, zdrada i hańba. (...) Nie ma zgody na sączenie jadu i obrzydzanie ojczyzny – zwłaszcza że za oknem wreszcie wiosna" – grzmi Jarosław Kurski. Wypreparowanie z tych zdań sensu stanowi pewne wyzwanie – czy lamentujący nad hańbą Targowicy Jankiel, Klucznik i jenerał Dąbrowski obrzydzali ojczyznę? Czyżby łatwiej nam było zgodzić się na sączenie jadu, gdy za oknem jesienna szaruga? – ostatecznie jednak wszystkich odbiorców apelu ukoić może obietnica „Wielkiego Marszu w Warszawie", do którego dołączy prezydent RP, „na czele pochodu zaś jechać będzie orzeł z białej wedlowskiej czekolady".

Kampania, którą zechcieli już poprzeć w radiowych dżinglach Marek Kondrat i Maria Peszek, dopiero się rozpoczyna, ale przewidzieć jej przebieg jest o tyle łatwo, że z nieco skromniejszą czasowo inicjatywą („Toast za wolność" wznoszony 4 czerwca) „Gazeta Wyborcza" wystąpiła już w 2009 roku, dwa lata później zaś wsparła medialnie „Kolorową Niepodległą". Nietrudno więc przewidzieć, że i teraz padną skargi na „Polaków ponuraków", pochwała dumy, optymizmu i uśmiechu, a Jacek Żakowski z zatroskaną brodą przypomni nam po raz kolejny o wadze dorobku Gombrowicza i jego „apologii niedojrzałości", przeciwstawionej solennej, nużącej Ojczyźnie.

Gdyby zaś ktoś się krzywił – znajdzie się na pewno felietonista „Gazety", który przypomni kretyna-oficera ze skeczu Monthy Pythona, zastanawiającego się, kto ma większe poczucie humoru od niego (jak pamiętamy z pointy – wszyscy). „Kto nie chce się cieszyć z wolności i niepodległości? Kto stroi się w smoleński kir?" – zawiesi dramatycznie głos autor. A na szpalcie obok, w innym tekście – chmurny prof. Andrzej Nowak lub naburmuszony Jarosław Kaczyński.

Koktajl polski

To, jako się rzekło, pewniak, nietrudno jednak puścić wodze kasztance fantazji i wyobrazić sobie, jak postępowe środowiska przyłączą się do kampanii. Widzę oczyma duszy, jak Julita Wójcik, twórczyni „tęczy" na placu Zbawiciela, wspólnie z zaproszonymi przedszkolakami mocuje do nakreślonego klejem na kartonie konturu orła różnokolorowe waciki kosmetyczne, traktując to jako „subwersywną polemikę z maskulinistyczną narracją ojczyźnianą". Spodziewam się, że Gender Studies IBL PAN zorganizują sesję naukową „Orlica też ptica", we wnioskach końcowych postulując uwzględnienie cech płciowych samicy Aquilae po lewej stronie wizerunku na wszystkich godłach i drukach urzędowych. Ba, przypuszczam, że w jakimś modnym gejowskim lokalu barman Alfredo wystąpi z propozycją drinka, nazwanego w duchu nowego patriotyzmu „wściekły owczarek podhalański": barwy narodowe reprezentować będą w szklance wiśniówka i baileys, do tego zaś, w ramach przezwyciężania ksenofobicznego dyskursu etnocentrycznego, dorzucona zostanie czarna oliwka. Straszne świństwo, przyznałby jako pierwszy smakosz Maciej Nowak, ale co robić – ma być wesoło!

Nie zabraknie pewnie ponuraków, którzy wystąpią z pretensjami o szarganie świętości, z trzaskiem gałązek wpadając tym samym w kunsztownie zastawioną na nich pułapkę. Znajdą się szydercy pytający, czy do ochrony orła z czekolady przed słońcem wystarczy baldachim.

Ba, przewiduję nawet pojawienie się naiwniaka, który spyta, jak ma się ta impreza, a zwłaszcza udział w niej prezydenta Rzeczpospolitej, do ustawy o godle, barwach i hymnie RP, a szczególnie do jej artykułu 1 par. 2 stanowiącego, iż „otaczanie tych symboli czcią i szacunkiem jest prawem i obowiązkiem każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej oraz wszystkich organów państwowych, instytucji i organizacji". Mnie jednak bardziej zajmują różne, niekoniecznie spójne założenia i cele, jakie stawiają sobie współautorzy kampanii.

Dużo ciepłej wody

Zbyt oczywiste, by się nad tym dłużej pochylać, jest wykorzystanie kampanii do umocnienia  narracji historycznej, w której porozumienia Okrągłego Stołu stanowią nie tyle realny fundament dzisiejszej, niepodległej Polski – ta kwestia wydaje się bezsporna – ile  rozwiązanie perfekcyjne, nad którego kształtem i kosztem nie wolno dyskutować. Teza ta gości na łamach „Gazety" tak regularnie, że pocieszne jest co najwyżej wpajanie jej za pomocą wszelkich dostępnych środków perswazyjnych, w tym również toastów i parad – choćby dlatego, że zdaje się ujawniać niejaki brak pewności siebie kronikarzy nowszych czasów.

Nienowa jest również myśl o radykalnym zredefiniowaniu pojęcia „patriotyzm". Frazy o „polityce ciepłej wody w kranie", o tym, że „patriotyzmem jest dziś płacenie podatków", należą do komunałów III RP. Problem jednak nie w tej „nowej mieszczańskiej racjonalności" – kto prócz członków klubu morsów marzy o zimnej wodzie w kranie? – lecz w tym, jak konstruowany jest rewers tak definiowanego patriotyzmu. Płacenie podatków ma być bowiem zaprzeczeniem i przezwyciężeniem „odwiecznej polskiej martyrologii", „zapatrzenia w klęskę" i „kultu ofiar".

Dyskurs ten podejmowany jest na wielu piętrach: na najwyższym prowadzi go Maria Janion i jej uczennice, od kilkunastu już lat zajmując się dekonstruowaniem „fantazmatów romantycznego patriotyzmu". Nieco tylko niżej sytuują się publicyści zabierający głos w rocznice zrywów, apelujący o „rozszerzenie narracji o Powstaniu o głos cywilów, kobiet, dzieci", wzdychający „dosyć już tych akademii ku czci", bądź – jak uczyniła to ostatnio w głośnym wywiadzie na łamach „GW" dr Elżbieta Janicka – przestrzegając przed przedstawianiem „jako głęboko moralnego i życiowo atrakcyjnego wzorca walki zbrojnej i śmierci »za ojczyznę«". Na co dzień zaś trwa codzienny szmer deklaracji uczestników talk-show i blogerów młotkujących, w zależności od zasobów erudycji, „Sienkiewicza", „Smoleńsk" bądź po prostu „narodowy patos".

Nie bądź pan smutny!

To wszystko było już, jest i będzie. Po raz pierwszy jednak konstruktorzy „nowego patriotyzmu" sięgają na taką skalę po narzędzie, które określiłbym mianem „przymusu wesołości". Kampania „Orzeł może" skąpana ma być bowiem w prozakowym iście szczęściu: Już Jarosław Kurski rymuje w manifeście słowa „wiosna" i „radosna" w stylu znanym autorom wielu pięknych laurek i wierszy miłosnych.

Tło rozmów polskich mają odtąd stanowić klaksonowe dźwięki trąbek, gwizdy, terkot wiatraczków – a komu to przeszkadza, ten kiep

A dalej ma być jeszcze weselej. „Chciałbym, żeby Polacy częściej się uśmiechali. Tak, jak robią to inni obywatele Europy" – marzy na głos w dżinglu Wojciech Pszoniak. „Lubię, kiedy w windzie obcy ludzie uśmiechają się do siebie" – wtóruje mu Jacek Poniedziałek. „Fajnie byłoby, gdyby Polacy wychowywali swoje dzieci w klimacie uśmiechu i optymizmu" – dodaje Artur Barciś.

Pewnie, że byłoby fajnie – podobnie jak dobrze jest być młodym, zdrowym i bogatym. Myślę zresztą, że całkiem często tak właśnie je wychowują. Sęk jednak w tym, że w kampanii „Gazety" i „Trójki" brzmi echo sloganu reklamowego młodzieżowej telewizji 4fun: „Nie bawisz się, nie żyjesz", którego autor z kolei musiał mieć w tyle głowy frazę z „Nowego wspaniałego świata" Huxleya: „Nigdy nie odkładaj na jutro przyjemności, którą możesz mieć dzisiaj".

Tak, to jest to – nakaz optymizmu, którego prawdziwą twarz ukazuje zapomniana dziś trochę jednoaktówka Vaclava Havla. To w „Audiencji" zafrasowany inteligent-opozycjonista, z karnym nakazem pracy w fabryce na prowincji, strofowany był przez majstra – nadzorcę i donosiciela w jednej osobie: „No co jest? Nie bądź pan smutny! Pij pan piwo!". Kto nie przyjmie formuły „nowego patriotyzmu" – dużo waty cukrowej, mnóstwo radości, piski z platformy, na której sunie po Warszawie czekoladowy ptak na miarę naszych potrzeb – okaże się smutasem. Ponurakiem. Obciachowym gościem.

Jest w tym pewnie znak czasów, w których w kulturze masowej zwycięża opisywany przez Benjamina Barbera etos infantylizmu, usprawiedliwiający dziecięcość, stawiający impuls nad rozwagę i zabawę nad pracę. Pisała o tym, nader zajmująco, bliska przecież „Wyborczej" Justyna Kowalska-Leder, pisał w zbiorze esejów wydanych przed kilku laty przez „Znak" Francesco Cataluccio – cóż jednak znaczą pisma, gdy pojawia się szansa, by wetknąć palec w oko sztywniakom-prawakom!

Rozmowy polskie latem 2013 roku

W tonie buffo nie sposób rozmawiać o przeszłości, choćby i bezpiecznie prasłowiańskiej, o tożsamości zbiorowej czy o narodowych tytułach do dumy i wstydu – nie dlatego, że byłoby to „obrazoburcze", lecz że zadekretowana figlarność neutralizuje cały aparat pojęciowy, niezbędny do podjęcia tych kwestii. Inicjatorzy kampanii zresztą doskonale to wiedzą, podobnie jak zdają sobie sprawę, że „ptak z czekolady" jest szkaradzieństwem, którego nie sposób podziwiać inaczej niż z ironią: i o to chodzi.

Tło rozmów polskich mają odtąd stanowić klaksonowe dźwięki trąbek, gwizdy, terkot wiatraczków, jarmarczne instrumentarium – a komu to przeszkadza, ten kiep. Duma z przeszłości jest do przyjęcia tylko w nowej formule: ironicznej, campowej, błazeńskiej.

Drugiego maja ruszą więc łowy na tę chimerę ni z pierza, ni z mięsa, na „nową formułę patriotyzmu". Ruszą myśliwi w rytm piosenki Marii Peszek „Nie oddałabym ci Polsko ani jednej kropli krwi", z przypiętymi biało-czerwonymi kotylionami, z chwiejącym się, trochę lepkim maszkaronem, którego widok budzić może wszystko prócz dumy, w towarzystwie gwiazd telewizji w Raybanach i dwóch weteranów w orderach.

Uczestnicy Marszu iść będą przez Warszawę, mijając zszarzałe, niewidoczne prawie tablice wmurowane w miejscach straceń, ścigając swoje marzenie o patriotyzmie tak lekkim, że nic nieważącym, a przy tym wesołym, jajcarskim i stygmatyzującym wszystkich nieobecnych, pogryzając piórka z białej czekolady. No cóż: Darzbór, panie prezydencie.

My, Polacy, mamy problem z wolnością – napisał Jarosław Kurski, inicjując 17 kwietnia wspólną kampanię społeczną swojej gazety i Programu Trzeciego Polskiego Radia, która uzyskała patronat honorowy prezydenta RP. – Umiemy się za nią bić, ale nie potrafimy się nią cieszyć".

Kampania „Orzeł może" ma trwać od 2 maja do 4 czerwca – od Dnia Flagi po rocznicę wyborów 1989 roku, czyli „Święto wolności". To dość długo, ale też zamiary organizatorów są ambitne. „Zamierzamy rozprawić się ze stereotypem Polaka – nadętego pesymisty, smutasa, który wszystko ma wszystkim za złe" – pisze zastępca redaktora naczelnego „Gazety".

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości