Decyzja Komisji Europejskiej ogłoszona 3 maja przewiduje cofnięcie Polsce płatności 79,9 mln euro. Ta sytuacja sprowokowała premiera Donalda Tuska do oświadczenia na Twitterze: „To nie pierwszy kosztowny błąd naszych poprzedników, za który zapłaci polski podatnik. Kara za lata 2004–2006”. Kolejne dni przyniosły komentarze rządzącego wówczas Prawa i Sprawiedliwości. Politycy tej partii twierdzą, że pieniądze były wydawane później, więc rząd Platformy mógł je lepiej kontrolować. A jeszcze tłumaczył się Wojciech Olejniczak z SLD, który był ministrem rolnictwa do maja 2005 roku, czyli wtedy, gdy tworzono zręby programu.
Z analizy wewnętrznych dokumentów KE wynika, że winni są wszyscy, choć chyba nie po równo. Podstawowy problem polega na tym, że Polska zdecydowała się na program obejmujący dziesiątki tysięcy małych gospodarstw, choć KE ostrzegała, że te transfery będzie trudno kontrolować. Rząd uznał jednak, że to ważny element wsparcia dla drobnych rolników.
Najpoważniejsze błędy popełniono na początku programu, bo przyjmowano wnioski od osób, które nie spełniały warunków i nie przedstawiły celów, których sfinansowanie miałoby pomóc w podniesieniu ich konkurencyjności. Każdy rolnik, który zakwalifikował się do programu, dostawał 6 tys. euro wypłacane w ratach po 1250 euro przez pięć lat. Wystarczyło, że jako cel podał jednodniowe szkolenie, i już przyznawana była mu cała suma.
Widać więc wyraźnie, że program był w zamierzeniu polityczny: zadowolenie rolników, którzy wcześniej byli grupą sceptyczną wobec integracji europejskiej. Za złe skonstruowanie programu i nadmierną hojność odpowiadają więc rządy SLD i PiS. Ale to nie znaczy, że kolejna ekipa PO–PSL jest bez winy. Pieniądze są bowiem cały czas wypłacane. KE wskazuje brak odpowiednich inspekcji, które mogły wykazać, że fundusze są wydawane niezgodnie z przeznaczeniem. Dopiero audyt przeprowadzony przez urzędników KE w lutym 2009 roku wykazał nieprawidłowości w 11 proc. gospodarstw. Ponieważ jednak prawo zabrania odzyskiwania kwot wypłaconych wcześniej niż dwa lata przed audytem, zawieszenie płatności (w proporcji równej ujawnionym nieprawidłowościom) dotyczy okresu dopiero od 2007 roku.
Błędy, szczególnie w pierwszym okresie korzystania z unijnych pieniędzy, mogą się zdarzać. Fakt, że winne są wszystkie ekipy, oznacza, że w Polsce jest problem z jakością kontroli unijnych wydatków. Ale rządzący obecnie nie chcą tego przyznać. Chcą za to wykorzystać kosztowne wydarzenie do przyłożenia opozycji i wciągają w to Komisję Europejską. Bezstronny polski komisarz Janusz Lewandowski zwołał polskich korespondentów, żeby wydać rzeczowe oświadczenie w tej sprawie. A rzecznik prasowy KE zmuszony został do napisania kuriozalnego oświadczenia, które ma sugerować, że winni są tylko rządzący Polską w latach 2004–2006. Wbrew temu, co można znaleźć w dokumentach KE i co sam wcześniej mówił.