Nie od dziś wiadomo, że religia jest sprawą polityczną. Obywatele mają prawo m.in. do publicznego jej wyznawania i głoszenia swoich poglądów. Ekipa Donalda Tuska wie o tym doskonale. Ale od dłuższego czasu prowokuje spięcia z Kościołem. Raz jest to sprawa in vitro, przy innej okazji spór o wysokość odpisu podatkowego, teraz zaś pojawiła się kwestia matury z religii. O ile dwie pierwsze sprawy są dość istotne i debata publiczna jest w nich niezbędna, o tyle ostatnia jest raczej jedynie kwestią symboliczną.

Działające w Polsce Kościoły i związki wyznaniowe, bo rzecz nie dotyczy jedynie rzymskich katolików, chcą, by ich wyznawcy mogli na egzaminie dojrzałości zdawać religię. Nie jako przedmiot obowiązkowy tak jak język polski, matematyka i język obcy, ale jako dodatkowy, czyli wybrany samodzielnie i bez żadnego przymusu. Państwo się temu sprzeciwia. Matury z religii nie chce też większość Polaków – deklaruje to aż 65 proc. badanych przez Homo Homini. Dlaczego, skoro dopuszczalna jest np. matura z tańca? Do końca nie wiadomo.
Resort edukacji mówi „nie” pod pretekstem, że nie ma wpływu na podstawę programową z religii, którą układa Kościół. Ale gdy duchowni pytają o to, co mają zrobić, by matura z religii była dopuszczalna – ministerstwo nie odpowiada i mówi twardo, że do tego nie dopuści. Może po prostu brakuje do tego dobrej woli?

Na pierwszej linii tego sporu jest oczywiście Kościół rzymskokatolicki – jest bowiem największym z działających w Polsce. Jego wyznawcy stanowiliby największą grupę zdających religię na maturze.

Upór i brak chęci do dialogu ze strony MEN każą zapytać o to, czy rząd Tuska jest w stanie wojny z Kościołem. Okopał się bowiem na swoich pozycjach, a zamiast neutralizować kolejne konflikty, tylko je wyolbrzymia. Efektem są nastroje Polaków, którym się wmawia, że będą zdawali egzamin z wiary. Tymczasem będzie to egzamin z wiedzy i to dla chętnych.
Problem w tym, że wojna z Kościołem ekipie rządzącej się nie opłaca. W elektoracie Platformy jest bowiem sporo ludzi głęboko wierzących. Zrażeni przez działania liderów partii mogą się od niej odwrócić (widać to zresztą w sondażach) i przejść na drugą stronę. A wówczas okaże się, że nie tylko kryzys ekonomiczny, ale i wojna religijna pogrąży PO bez reszty.