Ujawnianie prywatnych danych, rozmów, kompromitujących materiałów i innych wrażliwych informacji na temat swoich przeciwników nie jest chwalebną metodą walki politycznej. A w taki właśnie sposób chłopcy i dziewczyny z Antify - za pomocą Wikileaks - uderzyli w obóz narodowców, a szczególnie w przywódcę Obozu Narodowo-Radykalnego Przemysława Holochera. I - mówię to z bólem serca - nie czyni tego chwytu mniej odrażającym to, że zapisy prywatnych rozmów narodowców to czasami czyste komediowe złoto ("Marian go powinien jebnąć, ale takie czasy, że trzeba debaty toczyć"... "Niech Cię Adolf błogosławi... Adolf Dymsza oczywiście").
Dlatego cieszy, że nawet najzagorzalsi cywilizowani przeciwnicy (Antify do nich raczej nie sposób zaliczyć) narodowców potępiają te metody. W komentarzu odredakcyjnym "Dziennika Opinii" KP czytamy:
Aprobujemy metody whistleblowerów jako sposób na walkę z rządami i międzynarodowymi organizacjami gwałcącymi prawa, w imię których zostały powołane. I słusznie. Jednak nierówne starcie z NSA, a wycieki jako poręczne narzędzie dyskredytowania przeciwników politycznych to dwie różne sprawy.
- pisze Jakub Dymek. I kontynuuje:
Uznanie naruszenia prywatności i publikowania prywatnej korespondencji za pełnoprawny sposób prowadzenia konfliktu politycznego to świadome wejście na ścieżkę brudnej wojny. Wojny, której narzędziem jest poniżenie, a u końca której wcale nie leży ten sam cel, który przyświecał Manningowi: transparentność. Jeśli naprawdę zgadzamy się na publikację zdjęć z kotem i SMS-ów do bliskich w imię ideologicznej walki – to ja zaczynam się bać.