Problem pedofilii jest dla polskiego Kościoła sprawą trudną i, co tu kryć, także wstydliwą.
Jednak na nic oświadczenia biskupa Wojciecha Polaka, sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski, ks. Józefa Klocha, rzecznika KEP, czy jezuity ks. Adama Żaka, koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży, że Kościół traktuje ją poważnie, że zależy mu na oczyszczeniu. Cały wysiłek może zniszczyć lub poważnie osłabić jeden przypadek – jak ten z warszawskiej Pragi, gdzie zwlekano z odwołaniem z urzędu proboszcza skazanego za pedofilię. Można było wręcz odnieść wrażenie, że sprawy duchownych pedofili zmiatane są pod dywan i skrzętnie ukrywane.
Ostatecznie sprawa została rozwiązana: księdza odwołano, arcybiskup Hoser przeprosił, a stanowisko stracił kanclerz kurii. Ale niesmak pozostał.
Nadzieją napawa jednak zdecydowana postawa biskupa polowego Józefa Guzdka oraz urzędników jego kurii. Co zrobił biskup? Gdy tylko podległy mu ksiądz z Legionowa podejrzany o przestępstwa seksualne trafił do aresztu, zawiesił go w czynnościach i powiadomił o wszystkim odpowiednią watykańską kongregację. Niemal błyskawicznie – co w Kościele nie jest spotykane często – doprowadził do usunięcia księdza ze stanu duchownego, a jego ofiarom zapewnił pomoc psychologiczną. A gdy sprawa wypłynęła w mediach, odważnie wystąpił przed kamerami i jasno oraz klarownie zrelacjonował swoje działania, które poszły nawet dalej, niż zalecają to instrukcje Watykanu.
Obie sprawy mają nieco inny ciężar gatunkowy. Ksiądz z Tarchomina nie trafił do aresztu. Ciążą na nim także delikatniejsze zarzuty. Wydaje się zatem, że można go było łagodniej potraktować. Ale w sytuacji, gdy episkopat mówi „zero tolerancji dla pedofilii", reakcja powinna być natychmiastowa. Tak, by nie było żadnych niedomówień i domysłów.