Szef rządu oznajmił na konwencji PO, że wybory europejskie nie są o tym, czy szkoły będą przygotowane na przyjęcie sześciolatków, tylko być może o tym, czy 1 września dzieci w ogóle pójdą do szkoły. Zostało to przez wielu komentatorów odebrane jak straszenie obywateli wojną.
Opozycja nie kryła oburzenia tą wypowiedzią. Janusz Zemke z SLD uznał, że premier nadużył traumy, jaką Polacy odczuwają, gdy słyszą o 1 września.
Marek Siwiec z Twojego Ruchu dodał, że premier cynicznie wykorzystuje sytuację na Ukrainie. „Straszy ludzi, którzy mogą mieć powody do niepokoju, ale też mają prawo ufać, że na czele państwa stoją ludzie, którzy są w stanie te obawy przynajmniej zminimalizować" – pisał Siwiec w swoim blogu.
Do tej pory szef rządu był mistrzem tzw. narracji, czyli snucia opowieści, które są fundamentem każdej udanej kampanii. Gdy po dwóch latach rządów PiS wiele grup społecznych marzyło tylko o spokoju, hasło kampanii PO brzmiało: „By żyło się lepiej. Wszystkim". Gdy w 2010 r., po katastrofie smoleńskiej i związanymi z nią emocjami oraz po wyborach prezydenckich, społeczeństwo było zmęczone wojną między PiS a PO, premier rzucił hasło: nie róbmy polityki, budujmy, mosty, drogi, szkoły etc. Rok później w wyborach parlamentarnych PO opowiadała, czego dokonała przez cztery lata swoich rządów, i obiecywała: zrobimy więcej.
Czy odsuwanie krajowych problemów na dalszy plan i straszenie wojną będzie obowiązującą opowieścią PO w tegorocznej kampanii do Parlamentu Europejskiego?