Tym razem problem dotyczy telewizji publicznej. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, najwyraźniej wychodząc z założenia, jakie przytoczyłem na wstępie, rozważa wypchnięcie polityków ze ścisłego prime time'u TVP. Konkretnie: chodzi o bezpłatne spoty, które przed nadchodzącymi eurowyborami miałyby być emitowane poza najlepszymi godzinami oglądalności.
Jeśli jest jakieś rozsądne uzasadnienie istnienia TVP jako państwowej instytucji, to brzmi ono w następujący sposób: ma ona misję, musi wypełniać wobec społeczeństwa obowiązki, których prywatne telewizje wypełniać nie chcą lub nie potrafią. Jakież to obowiązki?
Zazwyczaj mówi się o prezentowaniu elitarnej kultury wysokiej, co komercyjnym stacjom się nie opłaca. Ale jest też inny obowiązek: TVP powinna maksymalnie obiektywnie informować o życiu publicznym.
Nie zawsze to się udaje. Nie trzeba przypominać, które partie dziennikarze telewizji publicznej lubią bardziej, a których nie znoszą. Którzy politycy są przedstawiani w sposób karykaturalny, a z których na siłę czyni się mężów stanu – bo to chyba dla każdego widza jest oczywiste.
Jest jednak jeden moment na kilka lat, kiedy szanse stają się równe. To czas kampanii wyborczej. Prawo daje wtedy każdemu zarejestrowanemu komitetowi wyborczemu możliwość emisji za darmo krótkich programów wyborczych. Politycy mogą nam wtedy opowiedzieć sami o sobie, własnymi słowami. Niezależnie od tego, czy ich partie stać na wykupienie drogich reklam telewizyjnych.