Obserwowanie tegorocznej kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w sieci to doświadczenie podobne do tego, jakie się ma po zażyciu LSD (a przynajmniej tak to sobie wyobrażam). Włączasz Twittera, wrzucasz YouTube'a, Facebooka i ... odpływasz.
Nagle jesteś w innym świecie. Pozornie przypomina on świat rzeczywisty, lecz pojawiające się co chwila fantastyczne zjawy uświadamiają Cię, że tkwisz w alternatywnej czasoprzestrzeni. Nie obowiązują tu zasady logiki, rzeczywistość jest tu zniekształcona, dźwięki upiorne i przerażające, obrazy wykrzywione i surrealistyczne.
Klik - i po krzakach czają się byli ministrowie, łypiąc na Ciebie sugestywnym spojrzeniem. Klik - mijasz Żubry przebrane za byłych posłów.