Wbrew pozorom SN nie zastosował w czwartek uniku w sprawie odpowiedzialności Antoniego Macierewicza za nieprawidłowości podczas likwidacji WSI. Sędziowie zajmowali się kwestią z pozoru techniczną – czy Macierewicz, likwidując WSI, był funkcjonariuszem publicznym. I machnęli na to ręką.
Ta rozprawa to efekt wieloletniej prawnej batalii związanej z publikacją raportu z likwidacji WSI w 2007 r. Pod koniec minionego roku – po kilku latach śledztwa – prokurator Leszek Stryjewski ze stołecznej Prokuratury Apelacyjnej uznał, że podczas likwidacji WSI dochodziło do nieprawidłowości. Uznał jednak, że Macierewicz jako szef Komisji Weryfikacyjnej nie był funkcjonariuszem publicznym, więc nie można go ukarać za urzędnicze przestępstwo niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Taka decyzja budziła kontrowersje w samej prokuraturze, dlatego sprawa trafiła właśnie w ręce Stryjewskiego, który był gotowy wykonać dyrektywy Prokuratury Generalnej i umorzyć śledztwo, odstępując od ścigania Macierewicza.
Ci, którzy czują się skrzywdzeni przez Macierewicza – byli żołnierze WSI, biznesmeni i dwie główne prywatne telewizje – poskarżyli się na prokuraturę do Sądu Okręgowego, a ten zapytał Sąd Najwyższy, czy Macierewicz był czy nie był funkcjonariuszem. De facto było to pytanie o to, czy należy nakazać prokuraturze wszczęcie śledztwa na nowo.
Sąd Najwyższy pokazał i prokuraturze, i Sądowi Okręgowemu, że błądzili, szukając przestępstwa, którego już nie ma. Czemu? Bo owo urzędnicze przestępstwo niedopełnienia obowiązków przedawniło się po pięciu latach od czynu, a więc w 2012 r. Zatem nawet jeśli Macierewicz zostałby uznany za funkcjonariusza publicznego, to nic by z tego nie wynikało.
Sędziowie zwrócili przy tym uwagę, że nie przedawniły się inne potencjalne czyny – poświadczenie nieprawdy w raporcie WSI i ujawnienie tajemnic, te przedawnią się po dziesięciu latach, a zatem w 2017 r.