Chodzi o listę tzw. wysoko rozwiniętych państw świata – a gdy się spytać o kryteria takiego rankingu, to odpowiedzi padają różne: a to jakiś tajemniczy PeKaBe na głowę, a to przeciętna długość życia, a to odsetek obywateli z maturą, a to dostępność internetu, a to procent gospodarstw domowych z elektrycznością (wodociągiem, kanalizacją, lodówką, pralką, telefonem, telewizorem, komputerem, smartfonem etc.), albo i wszystko razem.
Ja wszakże mam swoje prywatne kryterium poziomu cywilizacyjnego: KOLEJKĘ, w której trzeba odstać przynajmniej pół godziny, by sprawę załatwić.
Gdy człek wspomni czasy PRL, to widać, że w dziedzinie kolejek (nie mylić z kolejnictwem!) postęp dokonał się wręcz gigantyczny. Jeszcze ćwierć wieku temu kolejki były praktycznie po wszystko („...za czym kolejka ta stoi?" – pytali genialni Bryll, Trzciński i Prońko...), a dziś ich nie ma prawie wcale. Inna sprawa, że – dzięki likwidacji kolejek – nasza pozycja rankingowa ani drgnęła, bo w czołowej ...dziestce najwyżej rozwiniętych państw świata takich strukturalnych ustrojowych kolejek nie było nigdy.
Jako się rzekło, w Polsce XXI wieku kolejek nie ma już w prawie żadnym z dosłownie tysięcy miejsc, w których przedtem „stały". Na przełomie stuleci zlikwidowano nawet – jako bodaj przedostatnie – kolejki do okienka bankowego oraz do kasy na dworcu kolejowym (autobusowym). Ale w dwóch kolejkowych twierdzach Polska Rzeczpospolita Ludowa okopała się i trzyma się jak Chińczyki z „Wesela": mocno!
Te dwa betonowe bastiony, to powszechna służba zdrowia oraz Poczta Polska. Mimo siódmego krzyżyka na karku (Pan Bóg łaskaw) ruszam się dość dużo – i nie znam w mojej Ojczyźnie innych „codziennych" miejsc, w których wciąż musiałbym odstać/odsiedzieć/odspacerować (czytaj: zmarnotrawić) minimum pół godziny. A w przychodni i na poczcie jest to regułą.