G7 mówi Chinom „stop”

Tegoroczne spotkanie państw G7 miało do omówienia wiele kwestii. Jedną z najważniejszych z nich była reakcja na działania Chin na morzu Południowochińskim.

Publikacja: 08.06.2015 15:42

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

Przed szczytem odbywającym się w Bawarii premier Japonii Shinzo Abe dawał do zrozumienia, że na spotkanie jedzie jako wysłannik całej Azji, nie tylko swojego kraju. Stwierdzenie tym ważniejsze, ponieważ to państwa skupione geograficznie wokół Chin cierpią przez ostatni rok na narastającym ekspansjonizmie większego sąsiada. Spory o budowę sztucznych wysp na morzu Południowochińskim wciągnęły w swoją orbitę ostatnio także Stany Zjednoczone i całe zagęszczenie wydarzeń zaczyna przypominać kulę śniegową zmierzającą w groźną stronę.

Podczas 14. Forum dialogu Shangri-La, które tydzień przed szczytem G7 odbyło się w Singapurze, swoją obecność zaznaczyła także i Europa. Szefowa unijnej dyplomacji, Federica Mogherini wraz z niemiecką minister obrony, Ursulą von der Leyen podkreślały gotowość Europy do współpracowania z Azją Południowowschodnią. Państwa zrzeszone w ramach organizacji ASEAN nie mogą spodziewać się wsparcia militarnego – które i tak przeszłoby niezauważone wobec potęgi amerykańskiej VII Floty operującej na Pacyfiku i oceanie Indyjskim – jednak UE może wspomóc je w ramach bezpieczeństwa uchodźców i poprawy ostrzegania przed klęskami żywiołowymi. Połączone siły ASEAN to w końcu czwarta gospodarka świata, zatem dobrze byłoby zaoferować takiej sile korzystne warunki prowadzenia interesów z Europą.

Ta sprawa także zostaje przywrócona na międzynarodową wokandę. Poprzednie prace nad tzw. FTA, czyli umowami o wolnym handlu między Unią Europejską a ASEAN rozpoczęły się w 2007 roku i po dwóch latach musiały zostać zawieszone ze względu na brak odpowiednich standardów praw człowieka w azjatyckiej Mjanmie. Dziś pod nowymi rządami i kilka lat później kraj spełnia europejskie wymogi i nic nie stoi na przeszkodzie, by wrócić do negocjacyjnego stołu. To także ma na myśli premier Japonii rozmawiając o bieżących wydarzeniach w malowniczym Elmau położonym niedaleko znanego narciarskiego kurortu Garmisch-Partenkirchen.

Jak na razie ustalenia szczytu zakładają ostry sprzeciw wobec działań Pekinu skoncentrowanych wokół tworzenia nowych wysp na morzu Południowochińskim. Shinzo Abe podkreślał wagę wydarzeń, które dla Europy i Zachodu mogą wydawać się zbyt odległe i mało interesujące, jednak , które w praktyce są w stanie przełożyć się na destabilizację rozlewającą się po świecie. Porównał pozycję Chin do odpowiednika azjatyckiej Rosji, a teren spornego morza do Ukrainy wraz z zagarniętym bezprawnie Krymem. W ten sposób premier Japonii chciał przybliżyć reszcie świata rozmiar problemu i azjatyckiej rzeczywistości.

Japonia podkreślała także konieczność wprowadzenia dostatecznej transparencji działań w mechanizmach tworzonego od kilku miesięcy chińskiego banku AIIB odpowiedzialnego za inwestycje w infrastrukturę na terenie Azji. Jak na razie akces do niego zgłosiło kilkoro członków G7 (Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Włochy), pozostali (jak Stany Zjednoczone i Kanada) zdecydowanie odmówili wzięcia udziału w przedsięwzięciu. Japonia pozostawia członkostwo kwestią otwartą, jednak nalega na przejrzystość operacji nowego tworu.

Następne spotkanie G7 w 2016 roku odbędzie się w japońskich miastach Ise i Shima. To rejon znany do tej pory z shintoistycznych świątyń (znajduje się tam najważniejszy ośrodek kultu najważniejszej bogini Amaterasu, świątynia odbudowywana od trzynastu wieków co 20 lat od nowa) oraz z poławiaczy pereł, którzy potrafią (są to głównie kobiety, tzw. ama) nurkować po muszle bez pomocy butli tlenowych. Półwysep Shima będzie czwartym miejscem w Japonii, w którym odbędzie się międzynarodowe spotkanie. Poprzednie trzykrotnie gościło Tokio (1979, 1986 i 1993), a także Okinawa (2000) oraz Toyako na wyspie Hokkaido (2008). Głowy najważniejszych państw za rok będą obradować na wyspie Kashikojima o powierzchni zaledwie 0,7 kilometra kwadratowego. Za rok to świat przyjedzie do Azji, która w mieście nazywanym stolicą shintoistycznych bóstw kami z pewnością będzie w jeszcze lepszy sposób opowiedzieć historię swoich zmagań z Chinami niż w sercu Bawarii.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Wiadomo, kto przegra wybory prezydenckie. Nie ma się z czego cieszyć
Publicystyka
Pytania o bezpieczeństwo, na które nie odpowiedzieli Trzaskowski, Mentzen i Biejat
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Brudna kampania, czyli szemrana moralność „dla dobra Polski”
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jaka Polska po wyborach?
Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi