W opublikowanym ostatnio na łamach prestiżowego magazynu „Bioethics" tekście Timothy Murphy, progejowski bioetyk, wprost wymienia postulaty, o których realizację zabiegać będą w najbliższym czasie środowiska LGBTQ. Pierwszym będzie walka o to, by uznano, że każdy sprzeciw wobec homorodzicielstwa jest „wewnętrznie zły", a ze złem trzeba walczyć. Drugim krokiem ma być promowanie sztucznych technik reprodukcyjnych i produkcji syntetycznych gamet, dzięki którym osoby transgenderowe i homoseksualiści będą mogli mieć własne genetycznie dzieci. Po co im to? Odpowiedź Murphy'ego jest oczywista: dzieci mają im służyć jako metoda „wyrażania własnej tożsamości" i do „integracji swojej osobowości". Nie mniej istotne ma być opracowanie metody, która umożliwi męskie ciąże. Już teraz można przeszczepiać macice - przekonuje progejowski bioetyk - i trzeba to robić. Za wszystkie te rzeczy oczywiście płacić mają podatnicy, a jeśli ktoś będzie przeciwko temu protestował, będzie to znaczyło, że jest homofobem, z którym należy walczyć.
Bo walka z odmiennymi przekonaniami też ma być istotnym elementem agendy środowisk gejowskich. Murphy wprost stwierdza, że nie można pozwolić, by w takich kwestiach ludzie zachowali wolność wyboru czy sumienia. Lekarze mają więc być zmuszani do świadczenia wszelkich „usług" zblazowanym gejom, którzy uznali, że chcieliby być w ciąży (przeszczep macicy i in vitro).
Tak ma wyglądać wymarzony świat działaczy gejowskich. Nie ma w nim miejsca dla konsekwentnych chrześcijan czy Żydów, którzy do aktów homoseksualnych mają negatywny stosunek. Nie ma w nim miejsca dla tych, którzy – jak znany amerykański psycholog prof. Philip Zimbardo – przypominają, że dziecko potrzebuje ojca i matki (co oznacza – to już mój wniosek – że dwie lesbijki wychowywać go nie powinny), i że skazywanie go na życie w związku dwóch facetów czy dwóch kobiet to zbrodnia przeciwko jego dzieciństwu. Nie ma w nim miejsca dla lekarzy, którzy uznają, że przeszczepianie macic to fanaberia.
Ten obraz warto mieć w pamięci, gdy patrzymy na gejowskie marsze, które rzekomo promują wolność i równość. Rzekomo, bo nie ma w ich myśleniu wolności dla chrześcijan i obrońców normalnej rodziny.
Autor jest filozofem, publicystą, redaktorem naczelnym Republiki TV