Pana zdaniem Iran nie jest zagrożeniem dla istnienia Izraela?
Nie jest możliwe zniszczenie Izraela. Jest wiele zagrożeń i wrogów, ale egzystencja państwa nie jest zagrożona.
Przecież to mała wyspa na morzu muzułmańskim, wśród państw arabskich, których potencjał militarny rośnie.
Nie sądzę, żebyśmy mieli do czynienia z rosnącym potencjałem państw arabskich. Niech pan spojrzy, co się stało w ostatnich 60–70 latach. Gdy walczyliśmy o niepodległość, mieliśmy przeciw sobie siły z Egiptu, Sudanu, Jordanii, Syrii, Libanu, Palestyńczyków. Wszyscy atakowali Izrael. I gdzie oni teraz są? Wspólny front państw arabskich przeciw Izraelowi został złamany. Mamy traktaty z Jordanią, Egiptem, porozumienia z Oslo z Palestyńczykami, a reszta państw regionu, jak Liban i Syria, nie jest zagrożeniem, bo nie ma takich możliwości militarnych. Mamy partnerów we wszystkich dziedzinach w Jordanii i Egipcie, a w niektórych i w Arabii Saudyjskiej, i w części państw Zatoki Perskiej. Czyli radzimy sobie całkiem dobrze.
I tak będzie zawsze?
W stosunkach międzynarodowych nic nie jest na zawsze. Można mówić o perspektywie dziesięciu lat.
A gdyby porównać zagrożenie ze strony ISIS i Iranu?
Iran jest większym zagrożeniem, bo to państwo uprawiające państwowy terror. Stanowi poważne zagrożenie, ale wiemy, jak z nim postępować.
Wyobraża pan sobie powstanie państwa palestyńskiego i uznanie go przez Izrael?
To przede wszystkim zależy od Palestyńczyków. Nie ma żadnego ruchu narodowego na świecie, który dostał tak wielkie poparcie od wspólnoty międzynarodowej jak palestyński. Gdy powstawał Izrael, w ówczesnej Palestynie było 600 tys. Żydów. Byłem przy tym, przyjechałem w kwietniu 1948 roku. W wojnie o niepodległość walczyło 80 tys. ludzi, 10 proc. tutejszej społeczności plus 20 tys. przybyłych z zagranicy, część z nich to ocaleni z Holokaustu. Straciliśmy 6 tys. ludzi, 1 proc. populacji. Potem jeszcze zginęło 22 tys. w walkach we wszystkich wojnach. To wysoka cena. Dla nas święte jest życie, a nie śmierć jak w innych religiach. I do tej pory szło nam dobrze, przezwyciężyliśmy izolację, jesteśmy największą potęgą militarną w promieniu 1500 km od Jerozolimy.
Czyli do granic Iranu?
Nie, łącznie z Iranem. Poradziliśmy sobie bardzo dobrze, choć przez 20 lat od powstania państwa nie otrzymaliśmy żadnej pomocy od nikogo, USA nie dały nam dolara, nałożyły embargo na broń w 1948 r., trochę jej dostaliśmy z ZSRR poprzez Czechosłowację. A Palestyńczycy niemal od pierwszego dnia mają wsparcie, dostają miliardy dolarów z Europy, od państw Zatoki, co roku są specjalne konferencje sponsorów: 300 mln dolarów od jednego, miliard od drugiego. Nadszedł czas, by Palestyńczycy pomogli sobie sami. Jeżeli chcą mieć państwo, powinni wziąć sprawy we własne ręce i je utworzyć.
Myśli pan, że wśród palestyńskich liderów nie ma zainteresowanych utworzeniem niepodległego państwa?
Może wielu jest tym zainteresowanych. Ale nie mają charakteru, by działać i utworzyć państwo.
Co jest potrzebne, jeżeli mógłby pan coś poradzić?
Przywództwo i jedność. A nie mają prawdziwego przywództwa i wewnętrznej jedności. Palestyńczycy mają skłonność do obwiniania – Izrael jest winny, USA są winne, Polska, a czasem nawet Rosja. Tylko siebie nie winią. Podpowiadam: jeżeli chcecie mieć państwo, to upomnijcie się o nie i nie proście wszystkich o pomoc.
A jaka byłaby reakcja Izraela, gdyby liderzy palestyńscy ogłosili niepodległość, tak jak pan sugeruje?
Nie wiem. Nie chodzi oczywiście o samą deklarację niepodległości. Trzeba podjąć działania, zorganizować się, stworzyć system. Tak jak my w czasie mandatu brytyjskiego tworzyliśmy system ekonomiczny, edukacyjny, służbę zdrowia. Oni tego nie robią.
Na stronie internetowej Mosadu znalazłem hasło: „Dołącz do nas, by widzieć to, co niewidzialne, i robić to, co niemożliwe". Brzmi jak ze szpiegowskiego filmu z Hollywood.
Nie oglądałem wielu filmów szpiegowskich. To, co robiłem, jest ciekawsze niż hollywoodzkie produkcje.
Efraim Halevy (urodzony w 1934 roku w Londynie). W latach 1998–2002 był szefem izraelskiego Instytutu do spraw Wywiadu i Zadań Specjalnych (Mosadu). Pracował w nim od 1961 roku. Był bliskim współpracownikiem pięciu izraelskich premierów. Stał też na czele Narodowej Rady Bezpieczeństwa.