Po odsunięciu od władzy prezydent Park Geun-hye Trybunał Konstytucyjny ma czas na rozpatrzenie decyzji parlamentu do 6 czerwca. Ustawowe 180 dni mogłoby w wielu krajach wystarczyć na wygaszenie obywatelskiego oporu. Wychodzenie na ulice znudziłoby się i o sprawie by zapomniano. Jednak Seul potrafi być bardzo wytrwały. Od 25 lat tydzień w tydzień trwa tam protest protest w sprawie japońskich zbrodni wojennych.
Cesarska armia dopuściła się podczas II wojny wielu zbrodni. Zalicza się do nich tak zwane "ianfu", kobiety do towarzystwa, niewolnice wykorzystywane przez żołnierzy na podbijanych terenach. Korea ucierpiała z powodu tego procederu najbardziej i szacuje liczbę poszkodowanych nawet na 200 tys.
Dziś żyje tylko 46 z nich, ale od 8 stycznia 1992 roku co tydzień niektóre z nich wraz z wieloma aktywistami walczącymi o historyczną sprawiedliwość spotykają się w każdą środę przed budynkiem japońskiej ambasady w Seulu. Pierwszy protest zorganizowano podczas wizyty ówczesnego premiera Japonii, Kiichiego Miyazawy. W ciągu kolejnych lat odpuszczono Japończykom tylko na czas trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 roku. Z okazji tysięcznego protestu 14 grudnia 2011 roku przed budynkiem ambasady postawiono pomnik ku czci ofiar.
To tak zwany "pyeonghwabi", pomnik pokoju. Przedstawia dziewczynę w tradycyjnym koreańskim stroju siedząca na krześle. Drugie krzesło obok niej pozostaje puste. Na lewym ramieniu kobiety znajduje się mały ptaszek. Koreańczycy w ramach hołdu dla ofiar japońskiej agresji ubierają figurę w rozmaite ubrania, by dusze "ianfu" nie marzły. W efekcie przed japońską ambasadą w centrum stolicy stworzono niezwykły ołtarz, który dzień w dzień zmienia swój wizerunek i tym bardziej kłuje w oczy dyplomatów.
Liczba halmeoni, czyli koreańskich babć pamietających okrutne czasy, maleje z każdym miesiącem. W 1992 roku z grupy 200 tys. żyło ich jedynie 234, gdy stawiano pomnik już tylko 63. Dziś ze wspominanych 46 trzydzieści cztery panie skorzystały z japońskiego zadośćuczynienia, które nadeszło w 2015 roku. Rząd premiera Shinzo Abe przeznaczył na cel poprawy stosunków japońsko-koreańskich miliard jenów, ale Koreańczycy woleliby usłyszeć szczere przeprosiny. Szczególnie od obecnego szefa narządu, którego dziadek był wysokim ministrem cesarza na terenie Mandżurii.