Emmanuel Macron dokonał niemożliwego. Nieznany do niedawna 39-latek, kandydat bezpartyjny, bez politycznego zaplecza, w dodatku były bankier, zdobył najwyższy urząd we Francji. Obstawiając rok temu, że Francuzi są zmęczeni dużymi partiami, założyciel En Marche! wygrał zakład życia. Bruksela i większość Europejczyków odetchnęli zaś z ulgą. Po Austrii i Holandii Francja okazała się kolejnym państwem, które sprzeciwiło się antyeuropejskiemu populizmowi. Wybrała prezydenta otwartego na świat, z wyraźnymi ambicjami, by projektowi europejskiemu nadać wigoru.
Za wcześnie jednak, by otwierać szampana. Nowy krajobraz polityczny Francji to również rekordowe poparcie dla radykalnej prawicy, niska jak na ten kraj frekwencja wyborcza oraz miliony pustych głosów będących wyrazem niezadowolenia. A już w czerwcu wybory do Zgromadzenia Narodowego. Choć więc Berlin zyskał ambitnego i merytorycznie silnego partnera do reformowania Europy, tylko pięć lat stabilnych i skutecznych rządów skupionych na problemach wewnętrznych Francji powstrzymać może rozpędzający się od kilku dekad parowóz radykalnej prawicy.
Przesunięcie pola walki
Przetasowanie na francuskiej scenie politycznej ująć można w kontekście beneficjentów globalizacji oraz tych, którzy są przez globalizację poszkodowani. Drużyna En Marche!, zasilona ekonomistami ze stajni Dominique'a Straussa-Kahna i sztabowcami, którzy zjedli zęby na kampanii Baracka Obamy, stworzyła program zgodny z tak rozumianą mapą wyborczą. Po drugiej stronie barykady wygodnie rozgościł się Front Narodowy.
Lewica i prawica dały się zaskoczyć, mimochodem oferując Macronowi część swoich centrowych, a Le Pen – skrajnych wyborców. Jean-Luc Mélenchon odebrał socjalistom etatystyczny i antyamerykański elektorat. W drugiej turze jedna trzecia wyborców Mélenchona wstrzymała się od głosu. Prawie co piąty zagłosował na Front Narodowy. Po prawej stronie mechanizm był inny. W poprzednich wyborach Nicolas Sarkozy postanowił przejąć część narodowych haseł Le Pen – czego republikańska prawica, wrażliwa na skojarzenia z okresu kolaborującego z Niemcami rządu Vichy, dotychczas unikała. Tym razem, już bez większych skrupułów, ten sam ruch wykonał François Fillon, co poskutkowało otwarciem prawego skrzydła partii, z którego część elektoratu odpłynęła do Frontu Narodowego. Co czwarty wyborca Fillona głosował w drugiej turze na Le Pen.
Bitwa i wojna
Pałac Elizejski został zdobyty, lecz przed Macronem kluczowa bitwa o Zgromadzenie Narodowe. Pomimo ustroju prezydenckiego rządy V Republiki legitymację konstytucyjną czerpią z większości parlamentarnej. Dynamika, jaką generuje zwycięzca wyborów prezydenckich, ma mu następnie gwarantować większość w Zgromadzeniu Narodowym. W 2000 roku mandat prezydencki skrócono z siedmio- do pięcioletniego, aby zapobiec wyborom parlamentarnym, które, wypadając w środku prezydentury, często zmieniały większość w izbie. Zharmonizowanie wyborów miało zagwarantować płynność rządzenia.