To Niemcy, nie Polska, są od kilku lat największym eksporterem żywności do Czech. Ale to pomiędzy nami najbardziej iskrzy – lista „afer" związanych z jakością naszej żywności i zapowiedzi blokad importu jest długa. Akcje odwetowe, jak drobiazgowa kontrola czeskiego piwa, mogą tylko ten zły klimat pogłębić.
Medialne kontrole
Afera mięsna wchodzi na drugie okrążenie. Gdy ucichł już hałas wokół wołowiny z chorych krów, która trafiła do 15 krajów UE, niespodziewanie Czesi odkryli w 700-kilogramowej partii mięsa z Polski bakterie salmonelli. Pikanterii dodaje fakt, że to należąca do koncernu premiera Czech Andrieja Babisa firma Animalco z holdingu Agrofert sprowadziła z Polski feralne mięso.
– W grę wchodzą partykularne interesy gospodarcze. Spójrzmy, kto stał za atakami na polską żywność. Trudno nie doszukiwać się powiązania między interesami kogoś, kto ma w rękach media oraz jedną trzecią czeskiego rynku żywności, a nagonką na polską żywność, która trwa praktycznie nieprzerwanie od sześciu lat – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Ekspertów zastanawia, dlaczego Czesi do czwartku do południa nie zgłosili tego przypadku do RASFF, europejskiego systemu ostrzegania, za to zorganizowali konferencję prasową, na której Mirosław Toman, minister rolnictwa, zapowiedział kontrolę całej wołowiny importowanej z Polski.
– Źródło salmonelli może być zupełnie inne, mięso mogło zostać zakażone w czasie transportu, w punkcie składowania na terenie Czech lub w punkcie sprzedaży – tłumaczy Wiesław Różański, prezes Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Mięsnego UPEMI. – Może dlatego nie poinformowano RASFF, bo nie można udowodnić, kiedy doszło do przeniesienia salmonelli – zastanawia się Różański.