Rosja najpierw uznała za niepodległe samozwańcze republiki na wschodzie Ukrainy, po czym „pospieszyła im z pomocą" przeciwko „ukraińskiej agresji". Rosyjskie wojska wkroczyły na Ukrainę nie tylko na tereny w pobliżu Doniecka i Ługańska, ale na wielu innych odcinkach granicy. Jak się mają te zdarzenia do prawa międzynarodowego?
Międzynarodowe konwencje, w tym zwłaszcza Karta Narodów Zjednoczonych, nakazują pokojowo rozwiązywać spory i zakazują naruszania integralności terytorialnej poprzez zwykłe uznanie, że część jakiegoś terytorium powinna uzyskać niepodległość. Wprawdzie istnieje też prawo narodów do samostanowienia, ale w hierarchii zasad prawa międzynarodowego wyżej ulokowana jest ochrona istniejących granic. Zresztą sami Rosjanie krytycznie odnosili się do tego prawa narodów do samostanowienia, gdy w 2008 roku doszło do secesji Kosowa. W świetle ich ówczesnej argumentacji można by rozmawiać o prawie tych „republik" do odłączenia się od Ukrainy, gdyby dochodziło tam do masowego łamania praw człowieka przez władze ukraińskie i gdyby było to solidnie udowodnione. Tak oczywiście nie było, ale narracja prezydenta Rosji Władimira Putina poszła właśnie w takim kierunku: w owych republikach miało jakoby „dochodzić do ludobójstwa", a w samej Ukrainie miał „zapanować faszyzm".
To oczywista nieprawda, która miała uzasadnić rosyjską agresję w świetle prawa międzynarodowego. Ewidentnie złamano tu też tzw. porozumienie budapesztańskie. Chodzi o umowę z 1994 roku. Gdy Ukraina ogłosiła niepodległość, wyrzekła się broni atomowej w zamian za gwarancje integralności terytorialnej i niezależności ze strony Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Rosji.
Czytaj więcej
Dzisiejsze rosyjskie ataki na przedszkola i sierocińce to zbrodnie wojenne i pogwałcenie Statutu Rzymskiego - napisał na Twitterze szef ukraińskiego MSZ Dmytro Kuleba.
Czy można było uznać, że to porozumienie sprzed 28 lat już nie obowiązuje?