Jak wynika ze statystyk Prokuratury Generalnej, w zeszłym roku prokuratorzy złożyli w postępowaniu przygotowawczym 886 wniosków o wydanie w trybie europejskiego nakazu aresztowania (podobnie było w 2010 r.). Sądy przyznały im rację co do 812 podejrzanych. Ci wracali do kraju głównie z Anglii, Niemiec, Francji i Holandii. W drugą stronę (wnioski kierowane z zagranicy do Polski) było ich znacznie mniej, bo 312.
Kradzież roweru czy wyłudzenie ubezpieczenia komunikacyjnego, niespłacenie karty kredytowej czy przekroczenie debetu na niewielkie kwoty lub niepłacenie alimentów – w tych sprawach polskie prokuratury i sądy zbyt często domagają się przekazania podejrzanych, by zakończyć sprawę.
– Niedługo wyczerpie się cierpliwość państw, do których zwracamy się najczęściej – mówi „Rzeczpospolitej" Mariusz Paplaczyk, adwokat. – Chodzi nie tylko o koszty, choć te są rzeczywiście ogromne. Godzina pracy obrońcy z urzędu na Wyspach Brytyjskich kosztuje dzisiaj 150 funtów – podaje. – Wnioski z Polski pochłaniają też wiele czasu. W Wielkiej Brytanii np. jest ich tyle, że powoływane są specjalne grupy Scotland Yardu, które się nimi zajmują. Czasem przygotowanie trwa kilka miesięcy, a na koniec i tak zapada decyzja o odmowie przekazania – dodaje mec. Paplaczyk.
O tym, że polskie prokuratury i sądy zbyt często występują o ENA, wiedzą wszyscy.
– Nakaz jest nadużywany – przyznaje „Rz" Michał Królikowski, wiceminister sprawiedliwości, ale przypomina, że w 2008 r. było dużo gorzej. Resort myśli o nowelizacji procedury karnej w tym zakresie.