Wszystko zaczęło się od sprawy rozwodowej małżeństwa A. Mąż, chcąc uzyskać dowód na niewierność żony, wynajął detektywa. Ten założył w aucie żony (wskazanym przez męża) lokalizator GPS. Gdy sprawa wyszła na jaw, kobieta pojechała na najbliższy komisariat i zgłosiła, że w lewym tylnym nadkolu jej samochodu umieszczono jakiś dziwny przedmiot. Ponieważ organy ścigania umorzyły dochodzenie, złożyła w sądzie subsydiarny akt oskarżenia, który trafił do Sądu Rejonowego w O. Ten uniewinnił detektywa od popełnienia zarzucanego mu czynu, tj. kradzieży informacji (art. 276 kodeksu karnego).
Sąd uznał, że oskarżony nie przekroczył przysługujących mu uprawnień i był uprawniony do uzyskania informacji o położeniu oskarżycielki, ponieważ działał w ramach ustawy o usługach detektywistycznych.
– Nie stosował środków technicznych ani metod i czynności operacyjno-rozpoznawczych zastrzeżonych dla innych organów – uzasadniał uniewinnienie sąd.
Apelację od wyroku złożył pełnomocnik kobiety. Zarzucał błąd w ustaleniach faktycznych przyjętych za podstawę orzeczenia i wnosił o uchylenie wyroku.
Sąd okręgowy, do którego sprawa trafiła, doszedł jednak do wniosku, że jest ona niejednoznaczna i wymaga wykładni Sądu Najwyższego.