Procesy sądowe w łódzkim gettcie: mordercy Litwaka

Na wokandę trafiały drobne kradzieże, dziś należące do wykroczeń, ale zdarzały się sprawy, które zasługują na miano „wielkich procesów sądu Litzmannstadt getta". Jednym z nich był proces morderców Litwaka.

Publikacja: 11.11.2014 13:10

Posiedzenie Sądu Przyspieszonego

Posiedzenie Sądu Przyspieszonego

Foto: Kronika Łódzkiego Getta

9 października 1941 r. w łódzkim getcie popełnione zostało morderstwo. Okoliczności jak zwykle były drastyczne, a powód błahy – zatarg o zwrot pieniędzy przy grze w stossa. Mordercą był szwagier ofiary – Szlojme Bornsztajn/Bernstein. Proces oskarżonego o morderstwo Litwaka, pierwszy taki w Sądzie gettowym, zapowiedziany został na 18 grudnia 1941 r., ale jak to często bywa, termin rozprawy przesunięto na 24 grudnia, by wyznaczyć wcześniej obrońcę. Wreszcie proces ruszył i okazało się, że przewód sądowy ulegnie znacznemu skróceniu, albowiem świadkowie zabójstwa, uczestnicy hazardowej partyjki stossa, już zostali deportowani. Ustalenie stanu faktycznego nastąpiło na podstawie wyjaśnień oskarżonego. Zadał on cios ofierze klamką, noszoną stale przy sobie jako narzędzie obrony, w chwili gdy ofiara usiłowała zadać mu cios nożem.

Głos zabrał dr Kitz...

Po zamknięciu przewodu sądowego głos zabrał prokurator dr Kitz. Mowę tego wiedeńskiego prawnika wypada przytoczyć w całości, w takiej wersji jak ją przedstawia kronika łódzkiego getta:

„Prokurator dr Kitz (z Wiednia) w swej krótkiej mowie nie żądał wyroku śmierci, lecz wyraził pogląd, że wyrok musi być adekwatny do obecnych warunków życia w getcie i do epoki, w której żyjemy. (...) w kryminalistyce rzadko byli mordercy wśród Żydów, co należy tłumaczyć ich wysokim poziomem etycznym. W swej 23-letniej karierze obrońcy wiedeńskiego świata przestępczego doświadczył tego, że wszystkie zeznania tych ludzi są charakterystyczne dla ich sposobu bycia i że zarówno wypowiedzi oskarżonego, jak i świadków są zakłamane i uzgodnione między sobą. Odbiera on więc historię o pożyczonej marynarce, w której zostało 30 marek, jako legendę. Starym zwyczajem z czasów rzymskich było, aby nie mówić źle o zmarłym. Postacie z marginesu społecznego czynią jednak odwrotnie, aby ratować tych, co przeżyli. I tak na przykład wszyscy świadkowie mówią jednym głosem, że Litwak ciągle prowokował, co według prokuratora wcale nie zostało udowodnione, choć jest on pewien, że zamordowany nie był dżentelmenem. Jako znawca ludzi adwokat czuje raczej, że w rzeczywistości było tak, że szwagier odczuwał nienawiść i zazdrość z tego powodu, że Litwak skradł cały drewniany dom i zysk wziął tylko dla siebie, zamiast podzielić się ze słynnym Sznurkiem. Odczucie to wzmacnia wypowiedź wdowy, jedynego świadka, któremu można wierzyć, gdyż jest ona w żałobie, że morderca już od dawna nosił w kieszeni klamkę. Natomiast nie zostało wcale stwierdzone, że nóż ze stołu sali sądowej rzeczywiście należał do Litwaka. Na koniec odniósł się do hasła prezesa, że mamy tu do czynienia z największą biedą i że należy oczyścić atmosferę w getcie z brudu i trzeba takie niebezpieczne elementy wyplenić z całą surowością, aby się w przyszłości nie trzeba było wstydzić, że tolerowaliśmy w tak ciężkich czasach pośród siebie takie elementy. Dlatego domaga się od Sądu najcięższej kary".

Miał żonę i czwórkę dzieci

Obrońca Szloma Bernsteina, adwokat Pływacka, przyznała rację prokuratorowi, że należy osoby takie jak oskarżony stawiać pod pręgierzem. Odnosząc się do materiału dowodowego, stwierdziła, że nie należy go bagatelizować. Stwierdziła, że ani ofiara, ani świadkowie, ani też oskarżony nie pochodzą z „Jockey Club", czyli z wyższych sfer, jednakże w sprawie nie chodzi o cześć oskarżonego, ale o jego czyn. Stwierdziła też, że Bernstein nie zamierzał zabić swojego szwagra, gdyż chciał od niego pieniędzy, a przecież od zmarłego by ich nie dostał. Nie było to zatem umyślne morderstwo. Oskarżony działał w afekcie i w obronie własnej, co wynikało chociażby z tego, że Litwak zupełnie przypadkowo przybył do mieszkania swego znajomego. Adwokat Pływacka wnosiła o uwzględnienie przez sąd przy wymiarze kary takiej okoliczności jak to, że oskarżony ma żonę i czwórkę dzieci na utrzymaniu. Wyrok został ogłoszony 25 grudnia 1941 r. Sąd skazał Szloma Berensteina na dwa lata więzienia oraz ciężką pracę.

Jak Arsene Lupin

Gettem wstrząsały brutalne zabójstwa, ale także słynne kradzieże. Jedna z nich została dokonana w sposób, którego nie powstydziłby się Arsene Lupin. A było to tak...

19 września 1941 r. stwierdzono kradzież bez precedensu w dziejach gettowej kryminalistyki. Zginęło 13 tys. marek przeznaczonych na tygodniowe wypłaty dla pracowników resortu krawieckiego przy ul. Dworskiej. Kwotę dostarczono poprzedniego dnia wieczorem i kierownik schował ją w szufladzie biurka, które zostało opieczętowane. Następnego poranka skontastował, że pieniądze zniknęły. Pierwsze podejrzenia padły na dozorcę, dwóch strażaków i członka służby porządkowej, jednak trzech z nich po dwutygodniowym areszcie zwolniono, jak również kierownika resortu Mailera i jego zastępcę Rywkina, którzy także trafili pod klucz. Poszukiwania kontynuowano do końca września. Skoro czyści jak łza byli strażnicy nocni, zaczęto rozpracowywać pracowników dziennych warsztatu. Okazało się, że jeden z nich, dozorca dzienny Dancyngier, ma kryminalną przeszłość, bo przed wojną odsiedział roczny wyrok za kradzież. Podjęto przeszukiwania mieszkań jego krewnych i to okazało się właściwym tropem. W mieszkaniu ojca tegoż dozorcy znaleziono we framudze okiennej skrytkę z główki od maszyny do szycia. Wewnątrz ukryta była kwota pieniędzy tylko o 200 mk niższa od ukradzionej.

Młody Dancyngier, już osadzony w areszcie urzędu śledczego, przyznał się do winy. Okazało się, że tamtego wieczora, kiedy dostarczono pieniądze na wypłatę, pozostał w ukryciu w pokoju kierownika warsztatu i w nocy po wyłamaniu szuflady biurka zabrał je. Uciekł przez okno, choć było ono było zabezpieczone kratą zamykaną na kłódkę. Dancyngier zaopatrzył się w klucz od kłódki i po opuszczeniu pokoju wrzucił go do pokoju. Nazajutrz, gdy stawił się do pracy, korzystając z zamieszania, klucz podniósł i umieścił we właściwym miejscu, zacierając ślad ucieczki. Aresztowaniem objęto całą rodzinę Dancygiera, ale ponieważ, jak ustalono, działał on sam, a członkowie rodziny o niczym nie wiedzieli, zostali zwolnieni.

Nie do wykrycia

Getto doznało i tego rodzaju przestępczości, jaką jest fałszowanie pieniędzy, co tylko dowodzi tezie, że tam, gdzie pojawiają się prawne środki płatnicze, tam dochodzi do ich podrabiania lub przerabiania. Getto posiadało własne pieniądze, a fałszerze wzięli sobie za przedmiot działań dwumarkowe bony pieniężne. Jak stwierdził urząd śledczy, banknoty były bardzo dobrze podrobione, tak że rozpoznanie falsyfikatu było niezwykle trudne. Fałszerstwo wykryto tylko dzięki stwierdzeniu w kasie głównej dwóch banknotów o tej samej numeracji. Produkcja falsyfikatów na terenie getta wydawała się niemożliwa i podejrzewano ich sprowadzanie spoza getta. Niemniej także na terenie getta śledczy podjęli działania operacyjne polegające na obserwacji cynkografów i etcerów, trudniących się wytrawianiem kwasami klisz.

Działania te okazały się skuteczne i ustalono, że falsyfikaty bonów pieniężnych produkuje Moszek Szymon Rauchwerger z ul. Wawelskiej. W jego mieszkaniu znaleziono wszystkie urządzenia potrzebne do produkcji falsyfikatów. Rauchwerger działał sam, sam też puszczał falsyfikaty w obieg. Z procederu osiągał zyski, bo znaleziono przy nim półtora tysiąca autentycznych banknotów. Jak zeznał, udało mu się wytworzyć i puścić w obieg około pięciu tysięcy dwumarkowych banknotów. Wraz z nim aresztowano sześć osób, które świadomie puszczały w obieg falsyfikaty. Inni zatrzymani w tej sprawie czynili to nieświadomie. Afera fałszerska spowodowała konieczność wycofania banknotów dwumarkowych z obiegu.

Sądowy finał tej afery nastąpił 14 listopada 1941 r. Wspólników Rauchwergera – małżonków Cederbaum – gettowy wymiar sprawiedliwości już nie sięgnął. Przed rozprawą zostali skierowani na roboty do Niemiec. Rauchwerger pomawiał ich o współudział w produkcji falsyfikatów, oni sami zaś twierdzili, że posłużył się nimi do puszczania falsyfikatów w obieg przez wymianę na niemieckie marki. Za fałszowanie gettowych dwumarkówek od jesieni 1940 r. do czerwca 1941 r. sąd skazał Rauchwergera na rok ciężkiego więzienia i 500 marek grzywny z zamianą na dwa miesiące więzienia. Skazany już w styczniu 1942 r. został deportowany z getta.

Szantaż i 12 brylantów

W marcu 1943 r. getto żyło aferą młodocianych szantażystów. Trzech chłopców z dobrych rodzin, pod wpływem powieści detektywistycznych szantażowało pewną kobietę, grożąc, że jeżeli nie odda im kosztowności, doniosą na nią do kripo. Rozprawę sądową wyznaczono na niedzielę 14 marca 1943 r. 19 lutego 1043 r. Małka Smetana zamieszkała przy Bałuckim Rynku 7 otrzymała list z groźbą donosu i próbą szantażu. „W styczniu br. mąż pani został aresztowany w resorcie przy Martosengasse 10. W trakcie aresztowania przekazał strażakowi Lessmanowi 12 brylantów, dwie monety dziesięciodolarowe i jedną monetę 10-rublową. Prócz tego wiemy o różnych interesach, które pani mąż robił po zwolnieniu z Bałuckiego Rynku. Ma więc pani przyjść w niedzielę, 21 lutego br. o godz. 7.30 na róg Holz- -Scheunenstrasse z 200 dolarami w złocie i z tym listem. W przeciwnym razie powiadomimy o wszystkim kripo". Rozsądna kobieta najpierw udała się do Oddziału Specjalnego, oddała wszystkie kosztowności i pokazała list. Tam polecono jej udać się na wyznaczone miejsce z dwoma funkcjonariuszami w cywilu. O oznaczonej porze szantażyści zjawili się na miejscu, zgodnie z listowną zapowiedzią. Byli to nastolatkowie Paweł Kucharski, Aleksander Neuhaus i Aleksander Koprowski. Dwóch panów „K" schwytano na miejscu, a trzeciego Neuhausa następnego dnia rano. Finał tego szantażu nastąpił 14 marca 1943 r., kiedy to sprawcy stanęli przed sądem. Oskarżeni przyznali się do popełnienia czynu, chociaż początkowo twierdzili, że to był tylko żart. Kiedy jednak zrozumieli powagę sytuacji, stwierdzili, że pieniądze chcieli przeznaczyć na zakup odzieży. Sposób wypowiedzi wskazywał na wysoki poziom ich inteligencji oraz pochodzenie z „dobrych domów". Obrona w składzie Goldkorn, Ziegelman i Pływacka przyjęła ciekawą linię: młodzieńczy wybryk chłopców spowodowany był niekorzystnymi warunkami społecznymi, i wniosła o uniewinnienie. Sąd nie podzielił zdania obrony i skazał ich na więzienie w wymiarze dwóch miesięcy dla Neuhausa, trzech miesięcy dla Kucharskiego i sześciu tygodni dla Koprowskiego. Sąd stwierdził, że sprawcy byli umysłowo na tyle dojrzali, że zdawali sobie sprawę z konsekwencji tego żartu, dlatego muszą ponieść karę.

Afera kartkowa

System kartkowej reglamentacji żywności z istoty jest kryminogenny, o czym świadczyła jedna z afer, którą wykryto w getcie. 2 maja 1943 r. zapadł wyrok w sprawie afery urzędnika z Wydziału Kartek Jakuba Ratnera. Afera polegała na tym, że Jakub Ratner i jego żona dokonali przywłaszczenia 11 kart żywieniowych osób wysiedlonych i wykorzystali je poprzez wykup żywności: dwóch od 5 lutego do 29 lipca 1942 r., pięciu od 25 lutego do 19 kwietnia 1943 r., a czterech od 3 marca do 18 kwietnia 1943 r. Oskarżeni pobrali łącznie chleb dla 11, a może nawet 13 osób, a przecież on jako urzędnik korzystał ze zwiększonych racji żywnościowych. W piwnicy Ratnera znaleziono 150 kg ziemniaków już mocno przerośniętych.

Proces odbył się z woli Przełożonego Starszeństwa Żydów Rumkowskiego w trybie ekstraordynaryjnym, administracyjnym, dyscyplinarnym, z tym że dochodzenie prowadziła prokuratura. Sam prezes Rumkowski zasiadł w asyście sędziego Jakobsona i oskarżyciela Liske, a sam pełnił funkcję sędziego, sędziego śledczego i przewodniczącego w jednej osobie. Rozpoczynając rozprawę, oświadczył, że tą sprawą postanowił zająć się osobiście i potraktować ją w sposób administracyjny, dyscyplinarny. Procedury nie były tu istotne ani to, że on nie był sędzią ani prawnikiem.

Postępowaniu przypisywał rolę nie tyle procesu, ile rozrachunku z Ratnerem. Żądanie prezesa było początkowo jednoznaczne: kara śmierci, ale zrezygnował z tego wniosku, aby nie stwarzać precedensu.

Linia obrony polegała na ukazaniu sądowi położenia Ratnera wśród ogółu ludności getta. Obrońca stwierdził, że ludność getta jest zróżnicowana i dzieli się na cztery kategorie: 1) ludzie, którzy wszystkiego mają w nadmiarze, najlepsze z najlepszych, 2) tacy, którzy z pierwszymi są w bliskich kontaktach i z tego tytułu dobrobyt tych pierwszych też im skapuje... 3) tacy, którzy nie chcą zdechnąć i rozglądają się za przydziałami, które jeśli się nie da inaczej, zdobywają nielegalnie i do tej grupy obrońca zaliczył Ratnera. Czwarta grupa ludności getta, chyba najliczniejsza, to ta, która przymierała, a nawet umierała z głodu.

Nie ma litości

Ostatnie słowo przed ogłoszeniem wyroku należało do przewodniczącego Starszeństwa Żydów, który powiedział, co następuje: „Biorąc na siebie obowiązki trybunału, podjąłem się niełatwego zadania. Jednak ze względu na potrzebę natychmiastowego działania poczułem się do tego zmuszony. Konieczna była ingerencja w celu unieszkodliwienia człowieka, należącego do najbardziej niebezpiecznych jednostek w getcie. Nie chodziło w tym wypadku o długotrwałą procedurę, lecz o konferencję, która miała zakończyć się wydaniem wyroku. Człowiek, który miał pracować dla dobra getta, wyrządził gettu jedynie szkody. Jego żona z nadmiaru dobrobytu prawie się utuczyła. Dla takich ludzi nie mam litości i jeśli nie musiałbym obawiać się konsekwencji i możliwych skutków tego bezprecedensowego przypadku, moja ręka nie zadrżałaby, podpisując wyrok śmierci".

Sprawa zakończyła się wyrokiem skazującym Ratnera na trzy lata więzienia z jednodniową głodówką co 14 dni i karą chłosty na początku odbywania kary więzienia w wymiarze 50 kijów, choć z drugiej relacji wynika, że razy miały być zadawane Ratnerowi co miesiąc. Jego małżonka skazana została na sześć miesięcy więzienia. Ratnera deportowano z getta 24 czerwca 1943 r. Wyrok położył ponoć kres fali oburzenia, jakie ogarnęło wszystkie grupy mieszkańców getta po wykryciu afery kartkowej Ratnera.

Afera kartkowa Ratnera wpisuje się w uzasadnienie teorii, że to sam system gettowy był kryminogenny. Stworzony aparat aprowizacyjny i jego system kontroli wewnętrznej popychał ludzi do dokonywania przestępstw.

Autor jest łódzkim adwokatem

Tam, gdzie istnieje społeczeństwo, musi istnieć prawo

„Ubi societas, ibi ius" – tam, gdzie istnieje społeczeństwo, musi istnieć prawo i wymiar sprawiedliwości. Analiza bezcennego materiału, jakim jest Kronika Litzmannstadt Getto, potwierdza trafność tej sentencji. „Fiat iustitia, pereat getto" – choćby ginęło getto, żyje sprawiedliwość – to inna myśl, którą znajdujemy na kartach Kroniki. W 1940 r. w Łodzi, na Bałutach, z nakazu hitlerowskich Niemiec powstała zamknięta społeczność Żydów łódzkich, którą stopniowo uzupełniano o Żydów deportowanych do Łodzi i z okolicznych czy dalszych miejscowości ziem polskich, i ze stolic i innych miast europejskich. Warunki bytowe w getcie łódzkim i innych, ten bezmiar cierpienia, którego doznali Żydzi, jest tematem licznych opracowań. Trudno natomiast spotkać jednolite opracowanie dotyczące wymiaru sprawiedliwości funkcjonującego w gettach. A przecież władza sądownicza to jeden z czynników świadczących o odrębności danej społeczności i o tym, że jest ona zorganizowana w społeczność państwową lub quasi-państwową. Jej istnienie w getcie łódzkim świadczy o tym, że było to swego rodzaju miasto-państwo utworzone przez hitlerowców na terenie Bałut. Władzę dzierżył tu Chaim Mordechaj Rumkowski mianowany przez Niemców przełożonym Rady Starszeństwa Żydów. Sam wydawał nakazy w formie obwieszczeń i wykonywał je, a zatem miał władzę ustawodawczą i wykonawczą. Początkowo zapewne przypuszczano, że społeczność getta łódzkiego obejdzie się bez wymiaru sprawiedliwości, ale po pół roku istnienia narastające problemy z utrzymaniem porządku i niewystarczalność środków policyjnych stały się impulsem do utworzenia sądownictwa. Rumkowski powierzył zorganizowanie sądów łódzkiemu adwokatowi S. Jakobsonowi. Wzorce organizacyjne wymiaru sprawiedliwości zaczerpnięto z sądów polskich.

Sąd mieścił się w budynkach przy ul. Wrześnieńskiej 20 i 22, a jego prezesem został Sz. Jakobson. Skład kadrowy sądu gwarantował wysoki poziom orzekania. We wrześniu 1940 r. sędzią sądu została H. Motyl, absolwentka UW i aplikantka sądowa. 22 listopada 1941 r. sędzią został P. Feygel – absolwent Uniwersytetu Karola w Pradze, od stycznia 1942 r. przewodniczący Wydziału Karnego oraz dr A. Dittersdorf z Wiednia i dr Josef Wilczek z Frankfurtu. Na stanowisko sekretarza protokolanta przyjęto dr. W. Ephraima z Berlina. Przed objęciem stanowiska sędziowie składali przysięgę o treści następującej: „Obejmując stanowisko sędziego (prokuratora) w Sądzie Przełożonego Starszeństwa Żydów w Litzmannstadt, z czystym sercem i bez ukrytej myśli obiecuję i przysięgam Wszechmogącemu, iż w pełni poczucia obowiązku wobec Wszechmogącego i ludzi oraz Przełożonego Starszeństwa Żydów w Litzmannstadt pełnić będę powierzone mi obowiązki zgodnie z nakazami sumienia i przepisami prawnymi, a przy wykonywaniu tychże, w szczególności zaś przy orzekaniu, nie będę się powodował ani przyjaźnią, ani nieprzyjaźnią, ani żadnymi innymi ubocznymi względami, tak mi Panie Boże dopomóż".

Pierwsze dane z 12 stycznia 1941 r. określają dzienną liczbę kradzieży na 12, a innych wykroczeń na sześć. Łącznie w styczniu 1941 r. w getcie łódzkim stwierdzono 431 kradzieży, 29 przypadków stawiania oporu władzom i 344 innych przestępstw. Łącznie dało to niemałą liczbę 804 zatrzymanych. W marcu 1941 r. nastąpił wzrost liczby kradzieży do 415, innych czynów do 548, a przypadków oporu władzy 59, co łącznie daje liczbę 1022 przestępstw i stanowi maksymalną miesięczną liczbę przestępstw w całej historii Litzmannstadt Getto. Statystyka sądowa wykazywała tendencję malejącą i w 1943 r. roczna liczba przestępstw to 1279.

9 października 1941 r. w łódzkim getcie popełnione zostało morderstwo. Okoliczności jak zwykle były drastyczne, a powód błahy – zatarg o zwrot pieniędzy przy grze w stossa. Mordercą był szwagier ofiary – Szlojme Bornsztajn/Bernstein. Proces oskarżonego o morderstwo Litwaka, pierwszy taki w Sądzie gettowym, zapowiedziany został na 18 grudnia 1941 r., ale jak to często bywa, termin rozprawy przesunięto na 24 grudnia, by wyznaczyć wcześniej obrońcę. Wreszcie proces ruszył i okazało się, że przewód sądowy ulegnie znacznemu skróceniu, albowiem świadkowie zabójstwa, uczestnicy hazardowej partyjki stossa, już zostali deportowani. Ustalenie stanu faktycznego nastąpiło na podstawie wyjaśnień oskarżonego. Zadał on cios ofierze klamką, noszoną stale przy sobie jako narzędzie obrony, w chwili gdy ofiara usiłowała zadać mu cios nożem.

Pozostało 95% artykułu
W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"