Przez długi czas wahałem się, czy to właśnie mnie, sędziemu, wypada zabierać głos na temat zmian, jakie szykują posłowie m.in. w ustawie – [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=178080]Prawo o ruchu drogowym[/link], tym bardziej że – jak się wydaje – kształt owych zmian jest już dawno przesądzony i tylko patrzeć, jak zamiast nowych dróg i autostrad pobocza zakwitną fotoradarami, a twórcy tak nowatorskich rozwiązań zaczną liczyć pieniądze płynące wartką strugą z kieszeni wszelkiej maści piratów drogowych.
Nie wytrzymałem jednak, gdy któryś z decydentów oświadczył, że wprowadzenie kar administracyjnych zamiast tradycyjnych mandatów będzie realizować zasadę równości wobec prawa i wszyscy na tym skorzystamy. Policja zamiast borykać się z problemem, jak ustalić, kto przekroczył prędkość, pytanie to pozostawi Inspekcji Transportu Drogowego. Ta zresztą również nie będzie się tym zajmować. Nowe przepisy pozwolą bowiem karać właścicieli przekraczających prędkość pojazdów, nawet jeśli to nie oni prowadzili złapane na gorącym uczynku auto.
To wcale nie jest żart! Tak twórcy projektu wyobrażają sobie funkcjonowanie „systemu nadzoru nad ruchem drogowym” w kraju w środku Europy, gdzie, jakby się wydawało, ostatnie relikty odpowiedzialności tzw. obiektywnej odeszły już dawno do lamusa.
Może nieco przesadzam. Niemniej proponowane rozwiązania z całą pewnością kłócą się z podstawowymi zasadami współczesnego państwa zapisanymi w konstytucji, nie mówiąc o innych aktach prawa międzynarodowego, których Polska już od dawna jest sygnatariuszem.
W myśl projektowanych przepisów właściciele pojazdów, które zostały przyłapane na przekroczeniu administracyjnie ustalanych limitów prędkości, będą karani nie przez kogo innego, ale przez tę samą administrację (to tak, jakby prokurator, który oskarża, jednocześnie wydawał wyrok), i to bez względu na to, czy dotychczas chronił ich immunitet, czy też są „zwykłymi śmiertelnikami”.