Samorządy wypłacają dotacje dla prywatnych żłobków i klubów dziecięcych tylko na dzieci, które faktycznie przebywały w placówce podczas lockdownu, a więc dzieci medyków, strażaków czy policjantów. Tak jest np. w gminie Trzebownisko na Podkarpaciu. Na konto niepublicznych żłobków i klubów dziecięcych wpłynęła już niższa dotacja za marzec, ale skutki zamknięcia placówek będą jeszcze bardziej odczuwalne w rozliczeniach za kwiecień.
– Za czas kwietniowego zamknięcia otrzymam dotację tylko na kilkoro dzieci, które zgodnie z ministerialnym rozporządzeniem mogły uczęszczać do żłobka. Pozostałym rodzicom obniżyłam czesne o połowę. Nie pokryje to kosztów utrzymania placówki – mówi Julia Szargut z sieci prywatnych żłobków Zielony Motylek. I dodaje, że wynagrodzenia pracownikom i czynsze musi przecież płacić. A dotacja na jedno dziecko wynosi 500 zł.
Czytaj też: Przedszkolanki bez pieniędzy na zdalne zajęcia
Objęcie opieką
Także wiosną zeszłego roku niektóre samorządy (np. Kędzierzyn-Koźle) ograniczały wysokość dotacji. Wygląda na to, że i teraz placówki działające w tym mieście dostaną mniej pieniędzy.
– Dotacje są przeznaczone nie na ogólną działalność podmiotu, a jedynie na ściśle scharakteryzowane zadania, które żłobki te wykonują w oparciu o art. 10 ustawy o opiece nad dziećmi w wieku do lat trzech, czyli m.in. zapewnienie dziecku pielęgnacji i opieki w warunkach zbliżonych do domowych. Dotacja celowa znajduje więc swoje uzasadnienie jedynie wówczas, gdy zostanie przeznaczona „na dziecko", czyli gdy jest bezpośrednio związana z pobytem dziecka w żłobku – tłumaczy Piotr Pękala, rzecznik prasowy urzędu miasta Kędzierzyn-Koźle.