59-letnia Maria B. potrzebuje szybko endoprotezoplastyki stawu biodrowego. Ma problemy z chodzeniem i nie może pracować. Na refundowany zabieg w szpitalu w Krakowie musi czekać do 2019 r., prywatny kosztuje 20 tys. zł. Kobieta planuje więc operację za granicą i chce zgłosić do NFZ wniosek o zwrot pieniędzy.
Sęk w tym, że musi mieć skierowanie od lekarza specjalisty mającego kontrakt z NFZ. Na wizytę czeka się pół roku, a Fundusz nie honoruje skierowań od lekarzy pracujących w prywatnych gabinetach.
Ta i inne bariery utrudniają Polakom wyjazdy na zagraniczne leczenie. Taką możliwość dały im od 15 listopada nowe przepisy wdrażające dyrektywę o transgranicznym leczeniu. Dzięki nim można pojechać na badania lub operację do innego kraju UE, zapłacić, a później złożyć wniosek do NFZ o zwrot pieniędzy. Na droższe zabiegi potrzebna jest z góry zgoda Funduszu.
Z naszych informacji wynika, że w całym kraju od połowy listopada tylko 37 pacjentów złożyło wnioski o zwrot kosztów leczenia za granicą. ?W niektórych województwach nie zrobił tego nikt.
– Kto może wyłożyć kilkanaście tysięcy złotych na leczenie w innym kraju, a później czekać na zwrot? – zastanawia się Marek Jakubowicz z podkarpackiego oddziału NFZ.