Sędziowie wydali werdykt w sprawie Hansa Martina Tillacka, dziennikarza niemieckiego tygodnika „Stern”, który w 2002 roku ujawnił korupcję w unijnych instytucjach. – Stałem się słynny, ale nie życzę żadnemu dziennikarzowi takiej sławy – mówi „Rz” Tillack.

Trzy lata temu belgijska policja przeszukała jego biuro i mieszkanie w Brukseli, gdzie Tillack był korespondentem, a samego dziennikarza zatrzymała na kilka godzin. Śledztwo miało wyjaśnić, jak zdobywał informacje do artykułu ujawniającego korupcję w unijnym biurze OLAF, którego celem jest… walka z korupcją. Biuro, broniąc się, oskarżyło dziennikarza o wręczenie łapówki urzędnikowi w celu zdobycia sensacyjnych informacji. A to – w myśl belgijskiego prawa – jest nielegalne.

Strasburski Trybunał nie miał wątpliwości: działania belgijskiego wymiaru sprawiedliwości naruszyły zasadę swobody wypowiedzi, której fundamentem jest prawo dziennikarza do zachowania w tajemnicy źródeł informacji. Tillack ma dostać od belgijskiego państwa 10 tysięcy euro odszkodowania i 30 tysięcy euro zwrotu kosztów sądowych.Sprawa od początku wywoływała kontrowersje. Media zarzucały Komisji Europejskiej, że zamiast zająć się korupcją w swoich szeregach, nasyła belgijską policję na dociekliwych dziennikarzy. Werdykt europejskiego sądu potwierdził, że zarzut łapówki wręczonej przez Tillacka był słabo umotywowany – oparty jedynie na pomówieniu, którego autorem był inny dziennikarz. Komisja broniła się wczoraj, twierdząc, że to belgijska prokuratura zleciła przeszukanie. Zrobiła to jednak na wniosek unijnej instytucji.

Europejski Trybunał Praw Człowieka