Za tydzień rusza refundacja zabiegów in vitro. Im bliżej tej daty, tym więcej pojawia się wątpliwości. Nie jest jasne, kto dokładnie kwalifikuje się do wsparcia. Zgodnie z przepisami z programu mogą skorzystać m.in. pacjenci, którzy udowodnią, że bezskutecznie leczyli się przez rok. Mają przedstawić dokumentację medyczną. Nie wiadomo jednak, kto ma ją potwierdzić i od którego momentu liczyć miesiące niepłodności. – Czy wystarczy, że pacjentka oświadczy, że się leczyła, czy powinna przynieść zaświadczenie od lekarza – zastanawia się Sławomir Sobkiewicz, prezes Związku Polskich Ośrodków Leczenia Niepłodności i Wspomaganego Rozrodu.
Ministerstwo założyło, że z programu w ciągu trzech lat skorzysta 15 tys. par, a jeszcze w tym roku – 2,2 tys.
7,5 tys. zł zapłaci budżet za jedną próbę zapłodnienia in vitro
– Nie wiadomo, skąd to założenie. Czy to ma oznaczać, że kto pierwszy, ten lepszy – zauważa Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Zaznacza też, że niejasne kryteria doboru osób mogą prowadzić do nadużyć.
Na forach internetowych kobiety zainteresowane finansowaniem leczenia (na program przeznaczono niemal 250 mln zł) już wymieniają informacje, jak ominąć kryteria. A przepisy nic nie mówią, co może czekać parę, która złoży fałszywe oświadczenie, że nie dysponuje zamrożonymi zarodkami. Ich posiadanie wyklucza z programu.