Wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski zdecydował w poniedziałek o zamknięciu dla publiczności stadionu Legii Warszawa na dzisiejsze spotkanie piłkarskiej ekstraklasy z Ruchem Chorzów. Decyzja ta została podjęta na wniosek Komendanta Stołecznego Policji. Wojewoda podzielił stanowisko policji, według której istnieje realne zagrożenie użycia przez kibiców środków pirotechnicznych (rac i świec dymnych).
Zdaniem wojewody „zgoda kierownictwa Legii Warszawa na użycie przez kibiców tzw. sektorówek, mimo negatywnej opinii policji i przedstawiciela wojewody, była bezpośrednią przyczyną zachowań niebezpiecznych i łamiących prawo ze strony niektórych kibiców oraz uniemożliwiła inne rozstrzygnięcie w tej sprawie".
Jak poinformował jeden z portali piłkarskich, stołeczny klub planował wpuścić na mecz 999 osób, czyli tyle, ile można, aby nie była to impreza masowa. Wojewoda odpowiedział, jednak, iż mecz rozgrywany przy pustych trybunach wciąż jest imprezą podwyższonego ryzyka, co oznacza, że wpuścić można nie 999 osób, ale 199.
Tymczasem zdaniem Mateusza Dróżdża – prawnika specjalizującego się w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych – decyzja o zamknięciu stadionu Legii jest bardzo kontrowersyjna, ponieważ głównym jej powodem, jest realne zagrożenie użycia środków pirotechnicznych przez kibiców poprzez użycie sektorówek. - Problem jednak w tym, że jeszcze w praktyce nie spotkałem się z sytuacją, aby były one odpalane na całym stadionie. Zazwyczaj ich użycie stanowi ewentualne zagrożenie dla osób przebywających na danym sektorze – podnosi ekspert. Jego zdaniem, istnieją inne, bardziej odpowiednie narzędzia prawne, jak np. zamknięcie określonego sektora.
Tę opinię podzielił prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek. Prezes PZPN uważa, należało zamknąć jedną trybunę, na której odpalano race, bez możliwości zakupu biletu na inne sektory. Boniek porównał decyzję o zamknięciu stadionu do strzelania do wróbla bombą atomową.